Wstaję. Myję zęby. Odpalam komputer. Popijam poranną kawę. Na ekranie monitora ulice Kijowa zasłane trupami i rannymi.
Internet to taki fajny wynalazek. Można sobie on line pooglądać rewolucje. Te krwawe i te bezkrwawe. Tym razem jest krwawo. Właśnie został trafiony przez snajpera chłopiec w czerwonym kasku. Robociarski kask jeszcze toczy się w poprzek ulicy, ale chłopak już się nie rusza. Pomimo gęstniejącego ostrzału nadciąga z pomocą inny dwudziestolatek w wojskowym hełmie. Usiłuje siebie i kolegę osłonić wielką policyjną tarczą. Zapalam papierosa, więc przegapiam moment kiedy i on pada na ziemię. To jednak You Tube, więc sobie cofnę filmik. O! Teraz widać wyraźnie kiedy i on został trafiony. Powtórzę sobie jeszcze raz to może zdołam zobaczyć skąd strzela snajper. Nie widzę, tymczasem między trzecim, a czwartym łykiem kawy trafiony zostaje jeszcze sanitariusz w białej koszulce z czerwonym krzyżem.
Dwa dni później, podczas panichidy na Majdanie, nad każdą trumną powtarzany będzie okrzyk: „Bohaterowie nie umierają!”. Pięknie i podniośle, ale to nieprawda. Oni umarli. W Internecie nawet tysiące razy. Widzę ilość tzw. odsłon.
Po południu znajdę w Internecie nagranie podsłuchanej rozmowy dwóch snajperskich ekip. „Jak robota?”. „Dobrze” odpowiada drugi. „My pracujemy pod wami” – informuje lakonicznie ten pierwszy. Wiadomo. Robota jak robota.
48 godzin później na Twitterze znajdę link do filmiku „Sewastopol wita funkcjonariuszy Berkutu powracających z Kijowa”. Zebrany tłumek z zapałem wykrzykuje: „Sława Berkutowi”. Swoiste nawiązanie do majdanowego pozdrowienia „Sława Ukrainie – bohaterom sława” i lekcja jak do zbrodni dołączyć zniewagę. Jest też inny film. Ten ze snajperem złapanym przez Samoobronę Majdanu.
Świat nie jest sprawiedliwy. Siedzę w cieple, nic nie ryzykując i na dodatek momentami wiem lepiej od tych na kijowskich ulicach jakie mają szanse na zwycięstwo. Dzięki Bartoszowi Węglarczykowi taśmowo rozsyłającemu różne linki oglądam „tajemniczy” pożar w piwnicach ukraińskiego MSW. Janukowycz jeszcze konferuje z trzema unijnymi ministrami, a w podziemiach ministerstwa spraw wewnętrznych hajc jak cholera i nikt nie gasi. Wygląda nawet na to, że ktoś dorzuca „paliwa”. Następnego dnia niedopalone resztki tego „paliwa” majdanowcy będą wyławiać z Dniepru. Na zdjęciach widzę brzeg rzeki zasłany suszącymi się teczkami.
Tego wieczoru majdanowa rewolucja dostarcza mi nawet trochę zabawy. Na Twitterze znajduje numer samolotu, którym ucieka Janukowycz i link do strony, na której można śledzić on line przebieg lotu. Nie, nie leci do Charkowa. Już mija Soczi i dolatuje do Gruzji. Za granicą z Iranem na chwilę znika z radarów, co owocuje żartami na Twitterze. Z żoną ochotnie wypijamy po kieliszku. Przypadek sprawił, że akurat od przyjaciela dostaliśmy w prezencie butelkę ukraińskiej wódki. Po chwili samolot się znalazł, ale tracimy zainteresowanie, bo okazuje się, że na pokładzie nie ma uciekiniera.
Przed południem razem z tłumem kijowian odwiedzam buraczaną rezydencję Janukowycza. Zgodnie z tym czego się spodziewałem odnajduję na zdjęciach złote krany. Jak burakiem zabić człowieka? Trzeba go sobie wybrać na prezydenta.
Dzięki telewizji Espresso wracam na Majdan. W ciepełku i bez smrodu spalonych opon oglądam kolejną panichidę. Ktoś znowu mnie zapewnia, że „Bohaterowie nie umierają”. Jeśli to prawda, to dla kogo to żałobne nabożeństwo i dlaczego więc ta kobieta obok trumny stoi jeszcze tylko dlatego, że mocnym ramieniem podtrzymuje ją jej mąż?
Na You Tube znajduje filmik, na którym młodzi ludzie z Lublina z potrzeby okazania solidarności odczytują pełną listę zidentyfikowanych poległych na Majdanie. 3 minuty i 5 sekund. Trochę krótka ta wieczność.