Po pierwsze: najgorsi to są ci freelancerzy. A jeszcze gorzej to zaprzyjaźnić się z jakimś lub polubić. A jeszcze gorzej od gorzej to pokazać jakiemuś słabość, czyli dobre serce. Wtedy robi się coś na kształt wyprzedaży w Lidlu, ciężko nad tym po prostu zapanować.
Osobiście, jako redaktor naczelny, starałem się nie korzystać z usług freelancerów, bo to straszne upierdliwce i zawsze oznaczało to kłopoty, czyli katastrofalną stratę czasu. No, na przykład, przychodzi do mnie znajomy freelancer i mówi mi, że on ma wspaniałą recenzję wspaniałej książki i pogadane z tym autorem. Ja tłumaczę mu, że to fantastycznie, ale ja tego nie zamawiałem, na co mi ta recenzja i to pogadane, co ja z tym zrobię w tabloidzie? A on mi mówi: „Sławciu, przeczytaj, petarda, ci mówię”.
Najgorzej było we wtorki, nie wiem czemu, ale we wtorki miałem przeważnie niestety, dobre serce i się zobowiązywałem przeczytać. I czytam, niestety. Człowieku, jaka porażka! Co ja mam z tym zrobić? Tego się nawet uratować-poprawić nie da. Jak ja mam temu freelancerowi zaprzyjaźnionemu powiedzieć, że bynajmniej nie petarda, lecz kapiszon i to zamoknięty. Na szczęście była już środa, więc moje serce biło bez słabości, dlatego mówię mu prawdę, niestety, a on foch, dąs i gniewactwo. I w ogóle to koniec przyjaźni, i on nie wiedział, że ja taki jestem i krótka pogadanka jaki jestem (sama prawda). Kończąc punkt pierwszy: freelancerzy to zmora, zakała, koszmar wydawców i redaktorów naczelnych. Weź.
Po drugie: dobrze, że freelancerzy są na świecie. Ile ja miałem dzięki nim dobrych materiałów i to nie zawsze zamówionych. Freelancer to człowiek, który bierze odpowiedzialność na siebie, sam chce o sobie decydować (czasem musi), a już sama ta odwaga daje często inne, wolnościowe spojrzenie. Często mają większą samoświadomość i to widać po ich pisaniu. Spory plus. Na przykład, w pewnym zakątku świata działa znany mi freelancer i on mi wysyła maila, że może mi zrobić dobrą rozmowę z rozgrzanym decydentem. Dzwonię, rozmawiam, przekazuję swoje pomysły ujęte w kwestie i hasła, jakbym zamówił koncert życzeń i dostaję po kilku dniach dokładnie to, co chciałem, a nawet lepiej i więcej i ciekawiej. Super.
Albo drugi przykład. Jest w zakątku Polski freelancer, który dzwoni i mówi, że ma temat wydarzeniowy, ozdjęciowany, z bohaterami i wypowiedziami, a nikt nie ma, bo wszystko szybko posprzątano. Proszę o próbki, kupuję, płacę, jest win. Kończąc punkt pierwszy: nigdy nie opierałem gazety na freelancerach, bo, szczególnie w przypadku dzienników, to zbyt duże ryzyko. Od osób zatrudnionych na etatach mogę wymagać mocniej, twardziej, terminowiej, ale… Ale dzięki freelancerom wiele razy miałem w gazecie prawdziwe rodzynki i bakalie. Nie do przecenienia.
Po trzecie: czytam, że freelancerzy zbuntowali się przeciw wydawcom, naczelnym i redaktorom, bo czują się wykorzystywani, źle traktowani i źle opłacani. Cóż, całym sercem jestem w tym konflikcie za wszystkimi. Jeśli dajesz się freelancerze wykorzystywać, to jesteś, przepraszam, frajerem. Jeżeli czujesz, freelancerze, że Cię okradają, to znaczy, że jesteś frajerem, niestety. A może Cię nie okradają? Może towar, który przynosisz na rynku jest mało wart? Może. Pamiętaj, freelancerze, że masz coś, o czym inni mogą pomarzyć. Dobra, klepiesz biedę, trudno Ci opłacić rachunki, czujesz się często poniżony zagłodzonym portfelem, ale masz swoje cudowne, wolne życie. Masz swój czas, swoje ścieżki, swoje podróże, swoje tematy, swoją wolność. Tak wybrałeś. Tego się nie da kupić, a Ty to masz. Tylko, że coś za coś. Możesz próbować sobie to zmienić i wpaść w machinę etatu. Coś za coś. Walcz o swoje prawa, walcz o swoje pieniądze, ale pamiętaj, to przecież Ty to dla siebie wybrałeś. Pomyśl czy w tej biedzie nie ma wielkości Twojego życia i tego, co zostawisz. Kończąc punkt trzeci: freelancerom życzę wytrwałości w walce o swoje prawa, ale też świadomości własnego wyboru.
Po czwarte: jako freelancer jestem zadowolony ze stawek, jakie zaproponował mi właściciel strony SDP za pisanie tego, co właśnie napisałem tutaj. Płaci terminowo i nie zmienia mi tekstów. W ogóle można się z nim dogadać. A gdybym nie mógł się z nim dogadać, to przecież z tyloma ludźmi można gadać…
Sławomir Jastrzębowski