Łukasz Warzecha po raz kolejny przestrzega przed podjęciem przez rząd działań dotyczących dekoncentracji mediów. Przytacza szereg argumentów, że cała ta operacja byłaby zła z powodów politycznych, prawnych i de facto uderzałaby w środowisko dziennikarskie. Nie osiągnęłaby zamierzonego skutku czyli ograniczenia dominacji kapitału obcego, szczególnie niemieckiego.
Łukasz Warzecha nie jest odkrywczy w tej argumentacji, powtarza ją sam już nie po raz pierwszy, zresztą opartą na raportach, choćby Instytutu Staszica. Dopuszcza jednak wprowadzenie jakichś ograniczonych przepisów demonopolizacyjnych, ale już pomysł repolonizacji mediów uważa za absurdalny. I podkreśla, że przy zamiarze przeniesienia rozwiązań francuskich w tym zakresie na polski grunt pomija się uwarunkowania mediów na ich rynku, więc sztucznie nie da się ich powielić w naszym kraju.
Tak w największym skrócie można zrozumieć wywody Łukasza Warzechy, które mają na celu przestrzec rządzących przed wprowadzeniem ustawy dekoncentracyjnej. Nie chcę wnikać jakimi intencjami kieruje się Łukasz Warzecha od jakiegoś czasu aktywnie zniechęcając do wprowadzenia ustawy dekoncentracyjnej. Zakładam, że chodzi mu o dobro polskiego rynku medialnego jak i samego środowiska dziennikarskiego, ale jedno zdanie w jego najnowszym artykule na naszym portalu budzi moją wątpliwość co do jego intencji. W całości je zacytuję: „Trzeba podkreślić, że w żadnym momencie zwolennicy repolonizacji, a potem dekoncentracji, nie przedstawili żadnego systemowego, przekonującego zestawienia dowodów na domniemaną działalność mediów, niebędących polską własnością, w obcym interesie”. To zdanie jednak świadczy, że do Łukasza Warzechy nie docierają wystraczająco dowody, których szczególnie ostatnio mamy duży wysyp, poczynając od materiałów dziennika „Fakt” poprzez portalu Onet czy telewizji TVN. Już ich powiązanie samo tworzy to „systemowe zestawienie”. Oczywiście o tym wszystkim doskonale zdaje sobie sprawę wytrwany dziennikarza jakim jest Łukasz Warzecha, który chyba wie, że żadne systemowe zestawienie nie jest tu potrzebne. Fakty same mówią za siebie.
Naturalnie mamy gigantyczny problem jak to zrobić, aby te potężne media krajowe, które należą do kapitału zagranicznego, głównie niemieckiego, nie wchodziły w rolę gracza na polskiej scenie politycznej. To, że przestały one być tylko czwartą władzą patrzącą rządzącym na ręce jest tak oczywiste, że ignorowanie tej prawdy szkodzi obecnie rozwojowi państwa polskiego czy nawet jego niezależności. I jeśli tego podstawowego pewnika sobie wyraźnie nie uświadomimy, to wszelka dyskusja o dekoncentracji mediów będzie zasłoną dymną sprowadzającą się do technicznych argumentów. Nie powiem, że łatwych do rozwiązania, wręcz odwrotnie, bardzo trudnych, wymagających różnorakich działań w zakresie demonopolizacji, tworzenia ułatwień dla powstawania krajowego kapitału medialnego i czasem nawet bezpośrednich interwencji, na przykład takich, jak zrobił to ostatnio minister w rządzie liberalnego prezydenta Macrona w obronie przed zakupem przez kapitał obcy udziałów we francuskim „Le Monde”.
Działania umownie nazwane dekoncentracją mediów to jest proces, obliczony na dłuższy czas, ale od czegoś trzeba zacząć, czyli od samej ustawy. Powstaje pytanie, jaka jest gwarancja, że medium o kapitale krajowym nie będzie zachowywało się tak samo jako to, którego właściciel siedzi sobie w Berlinie czy Zurichu i wysyła rzekomo tylko twitty do swoich dziennikarzy na temat zupełnie przecież obojętny, co dla Polski jest dobre a co złe.
I tu wchodzimy już na poziom wyższy, czyli odpowiedzialności za skutki działalności w Polsce podmiotu zagranicznego, który jest właścicielem mediów. Taka firma nie jest zwykłym podmiotem gospodarczym produkującym na przykład chipsy. Ona wpływa na świadomość swoich czytelników czy widzów, co przekłada się bezpośrednio na podejmowanie przez wyborców decyzji, kto nimi będzie rządził. Taki właściciel zagraniczny w żadnym stopniu nie musi być związany tożsamościowo z Polską, a co więcej, jego polityka wydawnicza czy redakcyjna nie rodzi żadnych konsekwencji wobec niego, a nawet odwrotnie: może realizować linię korzystną dla państwa, z którym się utożsamia jako jego obywatel.
Nie chcę się tu już odwoływać do naszej historii i prowadzonej przez naszych sąsiadów niegdyś takiej a nie innej polityki antypolskiej, bo Łukasz Warzecha uzna to za jakiś nonsens nie przystający do współczesności, bo przecież jesteśmy w Unii Europejskiej. A jednak historia jest nauką życia, nawet w dzisiejszym wydaniu „soft”. I śmiem twierdzić, że w dłuższym okresie czasu właściciel ulokowany ze swoim kapitałem w Polsce, nawet jeśli nie jest Polakiem, będzie brał pod uwagę odpowiedzialność jaką ponosi za swoją politykę redakcyjną licząc się z jej skutkami dla siebie w kraju. Oczywiście, pojęcie: kapitał krajowy, zagraniczny jest złożone, ale to właśnie do ustawodawcy powinno należeć jak je traktować w ustawie dekoncentracyjnej.
Z artykułu Łukasz Warzechy wynika jeden zasadniczy wniosek, niewiele możemy zrobić, żeby w Polsce, inaczej niż w innych dużych państwach Unii, nie dominował w mediach kapitał obcy. Jeśli zgodzimy się z takim postawieniem tej sprawy, to niedługo może się okazać, że niemal wszystkie większe media krajowe będą miały właściciela poza Polską.
Jerzy Kłosiński