Właśnie jeden z redaktorów poinformował mnie, że planuje na 31 sierpnia, rocznicę porozumienia „Solidarności” z komunistami, zrobić taki ważny program o pojednaniu. Tym razem elit postsolidarnościowych. No bo tak się kłócą dziś, Kaczyński jednym od zomowców, Michnik innym od faszystów, Wałęsa tych lepszych chce wozić na taczkach, gorszych pałować, a najgorszych powyrzucać oknami.  W związku z tym trzeba by ich przynajmniej w tym dniu pojednać i tego będzie dotyczyć rozmowa – tłumaczy mi redaktor. Widziałem setkę takich pojednawczych rozmów, czy to polityków, czy dziennikarzy, czy publicystów. Zawsze kończyły się straszną pyskówką, bo przecież to „tamte” dranie, łachudry, by nie rzec brzydziej, nie chcą się jednać, a nie my.

   Jak widać tematy do felietonów chodzą same po ulicy, wchodzą człowiekowi do domu, jeżdżą tramwajami, nadymają się emfatycznie i podpierają podbródki w gazetach, zawieszają głos w radio. Pakują się do domu, biura, przedziału w pociągu, restauracji. Bliski przyjaciel pojechał na urlop z rodziną, a że lubi bezsensownie wydawać pieniądze, do tego nie przepada za wakacjami, wybrał jeden z najdroższych hoteli na Wybrzeżu. Schodzi rano do restauracji, a tam pan bardzo ważny sędzia. Ten, który był w tym trybunale, o który cała afera się zaczęła. Ten, który z mediów nie wychodził, nawet śpiewał w nich piosenki. Sędzia więc z niego pełną gębą i nie tylko, nawet nazwisko ma na S. Sędziostwo, a pani sędzina też nie byle kto, bo to była prezydent Warszawy, siedzą ze znajomą przy stoliku i toczą ważną debatę o Polsce, jak to pewnie mają w zwyczaju. I w pewnym momencie jejmość znajoma głośno, z zapałem, tak by słyszano ją przy innych stolikach, stwierdza: „lubię jak polskie drużyny przegrywają, przynajmniej studzi to ten wybujały patriotyzm”. Sędziostwo kiwają głowami ze zrozumieniem.

   Nie oznacza to oczywiście, że żeby napisać dobry felieton trzeba wydać majątek nad Bałtykiem albo gdzie indziej. Chodzi o to, że jak przychodzi temat - a ustaliliśmy już, że tematy same sobie wszędzie chodzą - to trzeba taki temat przytulić, zapamiętać, zanotować, a najlepiej od razu napisać. To chyba najważniejsza rada jaką miałbym dla osób, które chcą pisać felietony. Choć szczerze mówiąc nie czuję się w tym wszystkim na tyle dobry, by pisać podręczniki, ale na podstawie własnych błędów i wypaczeń mogę posilić się o antypodręcznik.

   Znany celebryta i polityk Tomasz Lis stwierdził kiedyś, popisując się przed jakąś profesurą, że „ludzie nie są tak głupi jak się nam wydaje, są jeszcze głupsi”. Na tej zasadzie oparł najwyraźniej swoją karierę medialno-polityczną, którą znaczy pasmo sukcesów, funkcji, a nawet nagród. Ale felietonu, czegoś, co by go przypominało, nigdy nie napisał i nie napisze, bo tak się po prostu nie da. Nie można gardzić swoim czytelnikiem. Myślę, że felietonista powinien zresztą przede wszystkim lubić siebie, po drugie innych, nawet jak ich wykpiwa. Z twarzy czy to Macieja Rybińskiego, czy Stefana Kisielewskiego nie znikał ironiczny uśmieszek. Ale też autoironiczny i to bardzo ważna cecha. Bo felietonista nie powinien być nadętym moralizatorem.

   Przede wszystkim nie należy robić konkurencji w tych sektorach gospodarki wolnorynkowej, gdzie jest zdecydowana przewaga podaży, nadprodukcja, klęska urodzaju. A moralizatorów, mędrców medialnych, potępicieli i samozwańczych świętych widzących belkę w oku bliźnich, bo w ich oku nawet źdźbło nie gości, mamy dziś w Polsce tylu, że gdyby można było za pieniądze ich eksportować moglibyśmy budować wyższe budynki niż te, które są w Dubaju. Wiele z dobrych felietonów powstawało w spelunkach, a niektóre i w burdelach. Przede wszystkim liczne łączyły się z alkoholem, niektóre z innymi używkami. Czy to oznacza, że kielich, a najlepiej butelka pomoże? To oczywiście logika alkoholików, a korzyścią z niej może być co najwyżej marskość wątroby. Jak ktoś będzie codziennie wypijał butelkę czystej to nie zostanie Herbertem ani Gałczyńskim. Oni byli wielcy mimo alkoholu albo płacili w jego postaci cenę za swoją wrażliwość. Pewnie podobnie jak z poetami jest z wielkimi felietonistami. Dlatego może nie ma co płakać jak większość z nas w pewnym momencie stwierdzi, że jest skazana na średnią, albo wyższą średnią. Ale jak kogoś po piątkowej żołądkowej albo cabernecie aż trzęsie by coś napisać, to warto pamiętać zasadę Ernesta Hemingwaya – pisz po pijanemu, redaguj na trzeźwo.

   No i jeszcze jedna rada na koniec. Psycholog społeczny Aronson opisywał jakąś katastrofę, powódź czy pożar, gdzie kilkadziesiąt osób pobiegło razem w jedną stronę, a jeden facet w swoją. Tylko on przeżył. Przykład ten dowodzi dobitnie, że psychologia społeczna jest nauką bezsensowną. Z reguły udaje się tym, którzy biegną wraz z innymi zgodnie z kierunkami ewakuacyjnymi. Ale właśnie w felietonie, może tylko w felietonie, absolutnie należy pobiec w drugą stroną, albo chociaż podłożyć któremuś z biegnących nogę. Oczywiście z sympatią i bez złości.      

Wiktor Świetlik

Od redakcji: autor jest dyrektorem radiowej Trójki. W 2013 roku przyznano mu Nagrodę Złotej Ryby dla najlepszego młodego felietonisty. "Ku pamięci Macieja Rybińskiego i ku rozwojowi wesołej publicystyki dziennikarskiej". 

 

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl