Do wątku premier Margaret Thatcher, ikony konserwatyzmu, wrócę jeszcze po środowych uroczystościach pogrzebowych. Tyle nagromadziło się wokół jej testamentu politycznego nieporozumień, przemilczeń i zwykłych kłamstw. Dziś temat – przerywnik.
Chronologia wydarzeń była taka: w styczniu sąd okręgowy w Gdańsku zakazał tygodnikowi NIE przez sześć miesięcy pisywać o rzekomym romansie europosła Jacka Kurskiego. Kilka tygodni temu na naszym portalu opublikowana została analiza CWMP SDP, z której wynikało, że według standardów obowiązujących w państwach demokratycznych, Kurski nie powinien sobie tzw. super-injunction order załatwiać, a sąd udzielać. I jest to święta prawda. Eurodeputowany skarżył się niedawno w „Rzeczpospolitej”: „jestem wyjęty spod prawa” i „zakazy sądowe wobec Amwaya czy innych polityków były przestrzegane, a wobec mnie nie”. W ten sposób odniósł się do złamania przez niektóre media zakazu publikacji na temat jego rzekomych kłopotów w życiu prywatnym, a mówiąc wprost – pozamałżeńskiego romansu. Polityk do dziś twierdzi, że miał rację, załatwiając sobie sądowy zakaz informowania o jego życiu prywatnym, i że ten zakaz był konieczny „ze względu na osoby trzecie, rodzinę, dzieci, dyrektora jego biura”. I do dziś upiera się, że „prawo jest po jego stronie”.
Hm, zależy z jakiej perspektywy się na to patrzy. Media nad Tamizą, Sekwaną i Potomakiem także się nad tym zastanawiają. Bowiem w wielu krajach, w tym Wielkiej Brytanii, USA, Francji i Australii pośród zapisów prawnych znajduje się jeden, który od jakiegoś czasu budzi poważne kontrowersje. Jest to właśnie super-injunction order, sądowy zakaz informowania społeczeństwa o sprawach dotyczących życia prywatnego znanych polityków, ludzi show businessu, artystów czy dziennikarzy. Otóż bywa, że celebryta w opałach, najczęściej w trakcie pozamałżeńskiego romansu, załatwia sobie taki sadowy zakaz informowania o swoich grzeszkach, czyli – jak gdyby – zgodnie z prawem. Rok temu w Londynie wybuchła bomba: okazało się, że jeden z najpopularniejszych komentatorów politycznych BBC, autor opasłego dzieła „Historia nowoczesnej Wielkiej Brytanii” Andrew Marr, romansując z jakąś młodą i ładną panią, załatwił sobie przez sąd taki właśnie super-injunction order, czyli zakaz upubliczniania przez media informacji o jego „skoku w bok”. Kiedy media sprawę ujawniły, wybuchł skandal, zwłaszcza że Marr lubił wytykać innym ich słabości, także w życiu prywatnym. Co zrobił popularny publicysta? Awanturował się, a może straszył gazety, które opowiedziały o jego wyskoku sądem? Nie, grzecznie przeprosił , żonę, swoich czytelników i telewidzów „za zawód, jaki im sprawił”. Historia przyschła, ale reputacja Andrew Marra została jednak cokolwiek nadszarpnięta, i do dziś media czasem stroją sobie z niego żarty. Jak skomentowałby tę sprawę euro poseł Jacek Kurski?
Oto kilka innych przypadków uzyskania tu, w Londynie zgody sądu na zamiecenie seks afery pod dywan. Oto żonaty piłkarz brytyjskiej Premier League, który miał romans z modelka topless, Imogen Thomas. Zonaty aktor, który romansował z prostytutką Helen Wood. Super-injunction otrzymała także gwiazda klubu piłkarskiego Chelsea, John Terry, którego nakryto z byłą dziewczyną kolegi z boiska. Lewicowy The Guardian twierdzi, ze w ciągu ostatniego 1.5 roku sąd przyznał super-injunction około 20 osobom, a naczelna Timesa, Frances Gibb sugeruje, że było ich nawet około 30. Do końca tego nie wiadomo.
Wiadomo natomiast, że ostatnio sąd udzielił super-injunction „żonatemu mężczyźnie, pracującemu w show businessie, który miał romans z zamężną koleżanką z pracy”. Tyle można było dowiedzieć się o grzeszkach celebryty. A sędzia stwierdził w uzasadnieniu, że „ujawnienie nazwiska być może usatysfakcjonowałoby publiczną pasję do pikantnych szczegółów, ale nie jest to dostateczne usprawiedliwienie do ingerencji w życie prywatne ludzi, których to dotyczy”. Tyle sąd nad Tamizą. Uzasadnienie niemal identyczne, co sądu nad Wisłą, i okoliczności do sprawy Kurskiego też jakoś mocno podobne. Ale czy takie uzasadnienie załatwia całą sprawę? I jak to się ma do transparentności życia i pracy osób publicznych w państwie demokratycznym, uznawanej za podstawę zdrowego społeczeństwa? Czy gdyby były minister sportu Mirosław Drzewicki załatwił sobie zakaz publicznego wglądu w jego życie prywatne, media mogłyby wspomnieć słowem o kradzieży futer na Florydzie, w którą uwikłana była jego żona? Nie. A były senator Krzysztof Piesiewicz mógłby spokojnie zamieść pod dywan aferę seksualno – narkotykową i nadal pouczać swoich wyborców, jak mają żyć? Odpowiedz brzmi: nie i nie.
Nie wiemy, ilu celebrytów w Wielkiej Brytanii, za duże pieniądze, cała procedura jest tutaj kosztowna, otrzymało prawo do trzymania w tajemnicy swoich wyskoków. Wiadomo jednak, że tu, na Wyspach, jak „szara strefa ekonomiczna”, istnieje „szara strefa informacyjna”, w której chowają się, całkiem legalnie i zgodnie z prawem, osoby publiczne w opałach. I tu warto postawić pytanie, czy taki zakaz informowania o życiu prywatnym nie jest czasem „wrzodem na nosie” sprawiedliwości społecznej, kpiną z prawa obywateli do informacji o życiu elit, zwłaszcza tych, którzy – jak politycy czy, znani dziennikarze – mają wpływ na życie obywateli, kraju? To pytanie chętnie zadałabym Jackowi Kurskiemu, europosłowi, który o transparentność i praworządność w Polsce, zresztą nie tylko, winien się upominać.
Elżbieta Królikowska-Avis, Londyn. 14 kwietnia 2013.