Artur Andrus i Robert Kantereit odeszli z radiowej Trójki. Formalnie odeszli na własne życzenie. De facto pracodawca postawił ich przed wyborem: albo pracujecie dalej w radiu, albo współpracujecie z TVN24.
Obaj od lat pracując w Trójce równocześnie współpracowali z TVN. Pracodawca się na to zgadzał. Zgadzał się, aż przestał. W uzasadnieniu zarząd PR powołał się na uchwałę Rady Programowej PR, która zaleciła, by publiczny nadawca realizując jakąś współpracę z innym nadawcą w pierwszej kolejności wybierał stację publiczną. Powołanie się na uchwałę Rady skrytykował jej wiceprzewodniczący Jan Ordyński twierdząc, że dotyczyła ona nadawców, a nie dziennikarzy, więc wykorzystanie jej jako podstawy do zwolnienia to nadużycie.
Teraz nastąpiło najciekawsze. W związku z wypowiedzią Ordyńskiego prezes Polskiego Radia Jacek Sobala zagroził, że jeśli ten nie cofnie swojej krytyki, to zażąda „wyciągnięcia (wobec niego) najdalej idących konsekwencji”. Tu przypominam, że Rada Programowa jest ciałem niezależnym od zarządu, a nawet kontrolnym w kwestiach programowych. Teraz na wniosek Juliusza Brauna dziwacznymi groźbami prezesa Sobali zajmie się przewodniczący Rady Mediów Narodowych.
To ostatnio drugi głośny spór pracodawca – dziennikarz dotyczący kwestii zakazu konkurencji. Z TVP Info wyrzucono Barbarę Burdzy, gdy ta opublikowała w Wirtualnej Polsce tekst napisanym pierwotnie dla portalu TVP, ale którego publiczny nadawca opublikować nie chciał.
W kwestii zakazu konkurencji w naszym zawodzie dzieją się w ostatnich latach rzeczy dziwne i zdecydowanie ograniczające swobodę dziennikarskiej wypowiedzi. Gdy zaczynałem swoją karierę na początku lat 90 traktowano ten problem zdecydowanie bardziej zdroworozsądkowo. Oczywiste było, że pracując w Radiu Kraków, nie powinienem współpracować np. z RMF FM. Natomiast kwestia mojej współpracy z prasą, czy też telewizją w ogóle nie zajmowała mojego pracodawcy. Jedyny w tej sprawie zapis stwierdzał, że dziennikarz „powinien podjąć starania”, by inny wydawca lub nadawca zaznaczył, że autor jest pracownikiem Polskiego Radia Kraków.
Gdy po kilkuletniej nieobecności w roku 2016 powróciłem do radia, czekała na mnie umowa ze specjalnym aneksem dotyczącym zakazu konkurencji. Według niego musiałem uzyskać zgodę pracodawcy na wszelkie (!) etatowe i nieetatowe zajęcia u innych pracodawców. Ponieważ, z wykształcenia jestem aktorem, to teoretycznie np. o zagraniu przeze mnie Hamleta decydowałby nie tylko reżyser, ale też… prezes radia.
Pomimo uzyskania zgody na poboczne zajęcia i tak wkrótce zostałem zwolniony. Nowy prezes uznał bowiem, że zakaz konkurencji złamałem. W jego oczach konkurencyjny okazał się m.in. portal medyczny przeznaczony dla lekarzy. Redagowałem tam… wysoce specjalistyczny serwis dla kardiologów. Konkurencyjna okazała się tez moja współpraca z portalem sdp.pl, co moim zdaniem godzi już nie tylko w swobodę mojej wypowiedzi jako dziennikarza, ale po prostu w konstytucyjną gwarancję swobody wypowiedzi obywatela i członka zawodowego stowarzyszenia.
Moim zdaniem mamy do czynienia z dyktatem nadawców i wydawców ograniczającym nasze prawa. Andrzej Stawiarski wzywa nas przed Zjazdem SDP do zabrania głosu na temat ważnych problemów środowiska. No to ja odpowiadam. Oprócz palącej kwestii rzetelności mediów publicznych, proponuję zająć się też kwestią nazbyt daleko idących klauzul o zakazie konkurencji.
A na koniec, jak zwykle, przypomnę, że uważam, iż reklamy z mediów publicznych powinny być usunięte!