W programach informacyjnych TVP zaczynają dominować szczękościskowi, mało sympatyczni, jakby byli źli nie wiadomo na kogo. Nie czuje się zadowolenia, nie mówiąc o radości z występowania w TV. Jakby to był przykry obowiązek, odwalanie pańszczyzny. Między mizdrzeniem się do widza, co też często się zdarza, a szczękościskowymi występami jest duża przestrzeń. Ale do tego trzeba mieć pewne naturalne właściwości. Wytrenować się tego nie uda. To nazywać można urokiem osobistym. Fotogeniczność, swojskość - ale nie prostactwo. Wreszcie - i to chyba najważniejsze - naprawdę trzeba lubić ludzi. Tego udawać się nie da. Jak więc trenować? Proste- czytać, pisać, a może np. wolontarystycznie pracować dla ludzi, z dziećmi, z osobami czekającymi na dobre słowo.
Swoich pracowników szefowie powinni lubić. Selekcja jest oczywiście sprawą trudną. Jeśli powierzy się ją np. utytułowanym naukowo tzw. medioznawcom - klęska niechybna. Powinni to robić ludzie obdarowani dobrym gustem i smakiem. Kindersztuba jest bardzo pomocna. Tak jak trawa angielska jest wzorowa, bo to wielopokoleniowa troska ogrodnika, tak inteligencja i klasa wychodzi na gębę powoli. Tymczasem serwuje się nam przygłupawe buźki modelek i modeli. Owszem, nic im nie brakuje, ale poza regularnością rysów, nie mają w sobie nic ciekawego. To na ogół nieskażone myślą twarze. Charakterystyczne są wąskie czółka, które sygnalizują niewielką zawartość tego co za nimi. To chyba śpiewający doktor Sienkiewicz podkreśla: „To widać, słychać i czuć!”.
Małe dziecko ma naturalny wygląd. Potem na ogół go traci. Alkohol i narkotyki dopełniają reszty. Chlanie i ćpanie wyłazi na gębuśce. To samo jest ze zwykłym obżarstwem. Jeśli chcesz być TV-STAR, dbaj bardzo o dietę. Ale to w końcu łatwe. Trudniej z nabyciem interesującej fizjonomii. Można to osiągnąć czytając np. Conrada lub Dostojewskiego, ale i to nie jest pewne. Można chodzić do filharmonii albo podziwiać tancerki naśladujące na scenie łabędzie. Ale i te zabiegi żadnej gwarancji nie dają, że gamoniowaty wyraz twarzy zmieni się radykalnie.
Cóż więc robić?
Jest wiele możliwości. Można zająć się np.… rzemiosłem, informatyką lub zgłosić się do BOR-u, który teraz jakoś tam inaczej się nazywa i zapowiada liczne rekrutacje. Dadzą pistolet, kajdanki- oczywiście jeśli kandydat spełni wymagania.
W telewizji praca niepewna. Co i rusz jakiś, albo jakaś ważna persona z Woronicza lub
Placu Powstańców boleśnie się o tym przekonuje. Potem jeszcze wmawiają jej, że nie wyrzucili, choć faktycznie to zrobili. Takowy (takowa) zdezorientowana osoba popada wówczas w apatię. Nie wie, czy płakać, czy lecieć po ratunek do zaprzyjaźnionego (zdawało się) posła. Jednak ta ostatnia deska ratunku to fatamorgana, bo poseł - sam w nieustającym stresie- nie będzie ryzykował dla redaktorka, który wypadł z gry. I tak to się plecie. Duże zjadają małe, choć te czasem staną im ością w gardle. Ale wtedy można iść do sejmowej restauracji „Hawelka” i przepłukać.
Dziennikarze żyją krótko, co wykazują statystyki. Krócej jeszcze dziennikarze funkcyjni. I dlatego powinni pamiętać, gdy dostają kierownicze stołki, że to tylko chwilowe wyróżnienie i powinni… zawczasu zapisać się do SDP. Nie zawsze pomoże, ale na pewno nie zaszkodzi.
11 IX 2017 Stefan Truszczyński