Można się było spodziewać, że książka Ziemkiewicza o złowrogim cieniu Marszałka wzbudzi w środowiskach endeckich aprobatę, zachwyt, a nawet taką pochwałę nieposkromioną, która, mówiąc klasykiem współczesności, „jest za, a nawet przeciw”, jak na przykład recenzja Wojciecha J. Muszyńskiego „Piłsudski nie był emanacją Polski”(„DO RZECZY”, 24|226).
Autor recenzji pisze o sobie, że jest historykiem, toteż żałuje, że ta znakomita jego zdaniem książka Ziemkiewicza należy do publicystki, a więc do pisarstwa o mniejszym znaczeniu. Czyżby Muszyński-historyk nie znał roli publicystyki politycznej w kulturach narodowych, szczególnie naszej? Kiedy Polska wznosiła się do najwyższych wyżyn swego rozwoju, w pierwszych latach (dosłownie: pierwszych) XVI w., to od razu wytwarzała publicystykę (w językach polskim i łacińskim), bo to pisarstwo jest zawsze emanacją kultury i zarazem jej pobudzeniem. Wstydziłbym się tutaj przypominać Muszyńskiemu-historykowi nazwiska wybitnych publicystów ukazujących i stymulujących wielkość Rzeczypospolitej z pierwszego i początków drugiego stulecia nowożytności tudzież rolę publicystyki w czasach Sejmu Czteroletniego, jak również po rozbiorach na emigracji oraz w rozdartym kraju, kiedy publicyści-patrioci uczyli się pisać stylem ezopowym. Ta umiejętność bardzo nam, dziennikarzom i publicystom, przydała się w PRL. Poznać publicystkę jakiegoś narodu w określonym czasie, to od razu odkryć wartości duchowe i umysłowe tej wspólnoty. Utyskiwania, że książka Ziemkiewicza jest publicystyką, są po prostu niepoważne i świadczą o megalomanii zawodowej historyka Muszyńskiego. Ale mniejsza.
Tak jak Ziemkiewicz jest w swym dziele nieuczciwy, na co niedawno tutaj konkretnie wskazywałem, tak nieuczciwy jest Muszyński – i wobec czytelnika, i wobec faktów. Pisze na przykład, że w „Złowrogim cieniu Marszałka” „Autor zrobił, co mógł, żeby pozostać maksymalnie obiektywny w swoich ocenach”. Jakoż „pozostał maksymalnie obiektywny” – zestawia Piłsudskiego z Wałęsą, Jaruzelskim i przyrównuje go do Stalina. To jest obiektywizm na modlę Muszyńskiego, nowoczesnego historyka, który w recenzji o tych wmyślanych przez Ziemkiewicza paralelach obrażających pamięć Marszałka nawet się nie zająknie. Dalej pisze Muszyński, że książka Ziemkiewicza „…to wiwisekcja życia Piłsudskiego, wielu jego zachowań, wypowiedzi, działań politycznych oraz tego jak był postrzegany przez jemu współczesnych”. Widocznie Muszyński-historyk nie rozumie znaczenia pojęcia „:wiwisekcja” albo źle przeczytał omawianą książkę lub nie zna istoty rodzajów i gatunków pisarstwa publicznego, w każdym razie sformułowanie „wiwisekcja, wypowiedzi, działań oraz tego, jak był postrzegany” - jest merytorycznie nielogiczne i na dodatek językowo zgrzytające. W istocie bowiem to, co wydał Ziemkiewicz nie jest w żadnym wymiarze wiwisekcją, natomiast sprawnie – trzeba to dobitnie stwierdzić – napisanym esejem polityczno-historycznym z wieloma nieuczciwymi wobec czytelnika ujęciami.
Atrybutem eseistyki jest subiektywizm, ten zaś przymiot wyklucza jakąkolwiek wiwisekcję. Historyk Muszyński stwierdza dalej, że „na podstawie prac biografów historyków autor starał się określić, ile wniosła działalność Piłsudskiego do sprawy odzyskania niepodległości przez Polskę” Jakich prac? Jakich biografów? Jeśli dobrze przeczytałem opasłe dzieło Ziemkiewicza, to zauważyłem tam oprócz częstego przywoływania wypowiedzi współpracowników i adwersarzy Marszałka (bez podawania źródeł) wymienione trzy prace: panegiryczną Wacława Jędrzejewicza, w miarę bezstronną Bogdana Urbankowskiego oraz cudzoziemskiego lekarza, który stwierdził, że Marszałek miał „kiłę trzeciorzędną”, którą zaraził się w I wojnie; miała ona wywoływać u starzejącego się
Marszałka stany niepohamowanej, złości, brutalności. Nawiasem mówiąc, czy Ziemkiewicz jest więc świadom, że podając ten fakt (albo zmyślenie?) mimowiednie usprawiedliwia wiele wad przypisywanych swemu bohaterowi negatywnemu? Skoro byłyby one skutkiem choroby, to czy można uczciwie krytykować jego postępowanie? Tych usterek warsztatowych Muszyński nie jest w stanie dostrzec, bo jako historyk gardzi publicystyką. Chce za wszelką cenę przekonać czytelników swej recenzji, że Ziemkiewicz choć nie zawsze „umie powściągnąć swój temperament”, to jednak pisze bezstronnie.
Recenzent do tego komplementu dodaje nieco dziegciu stwierdzając, że Ziemkiewicz w swej książce „nie zawsze też zdołał oprzeć się sile piłsudczykowskiej mitologii”. Sądzę, że Muszyński-historyk formuje ten zarzut odnoście do lakonicznych wprawdzie, ale niekrytycznych ewokacji Ziemkiewicza o wojnie 1920 r. Muszyński przeciwstawia im własną wersję udziału, a raczej nie udziału, Marszałka w ostatniej fazie kontrofensywy warszawskiej. Wedle niej Marszałek się zagubił i zgubił, wożono go autem w różne strony, a on nie wiedział, gdzie jest. Jeśli to prawda, to jak wytłumaczyć, że Weygand po powrocie do Francji oświadczył, że ta „piękna bitwa”, jak się był wyraził, została wygrana dzięki działaniom gen. gen. Rozwadowskiego, Sikorskiego, Hallera i marszałka Piłsudskiego? Jak też wyjaśnić, że później Marszałek dowodził wojskiem ścigającym do Niemna armię Tuchaczewskiego? Obie te wiadomości czerpię z opracowania par excellence historiograficznego - Władysława Poboga Malinowskiego „Najnowsze dzieje polityczne Polski 1864-1945”. Czy Wojciech J. Muszyński–historyk nie zna tego monumentalnego dzieła lub gardzi nim, podobnie jak publicystyką? Dlaczego w obu dokonaniach: Ziemkiewicza i recenzji Muszyńskiego, nie pada w ogóle nazwisko Poboga Malinowskiego, najwybitniejszego dotychczas badacza dziejów polskich od Powstania Styczniowego do 1945 r. Czy dlatego że ten historyk sympatyzował z sanacją? No to byłby wspaniały przykład „bezstronności” publicystyki endeckiej.
Muszyński-historyk konstatuje bez żadnego zawstydzenia, że „kult Piłsudskiego nie jest wyrazem patriotyzmu, ale wynikiem propagandy manipulacji najpierw sanacyjnej, a potem komunistycznej” (pisownia oryginalna). Przypisywanie propagandzie komunistycznej szerzenia kultu Marszałka to przejaw… czego: nieuczciwości, niewiedzy, aberracji, głupoty?
No i wreszcie Muszyński-historyk kończy swą recenzję dytyrambem pod adresem Ziemkiewicza, że może dzięki jego najnowszej książce „Polacy zrozumieją, że Piłsudski nie był emanacją Polski, mimo że sam się za takową uważał”. Czysta fantazja, a na pewno nonsens. I Jędrzejewicz, i Pobóg Malinowski twierdzą, że Marszałek w pewnych okolicznościach mawiał do swych przyjaciół, iż nie jest Polakiem. Źle, że nikt z słuchających nie śmiał go zapytać, z jakim narodem się więc utożsamia. Tę tajemnicę Marszałek zabrał do grobu. Lecz skoro tak powiadał, to nie mógł się „uważać za emanację Polski”. Zresztą takie samookreślenie byłoby wyrazem głupoty najpopularniejszego nawet polityka. Wedle Ziemkiewicza Marszałek był głupi – ale na pewno nie aż tak. Autor „Złowrogiego cienia Marszałka” dostrzega bowiem, mimo wszystkie fałsze i obelżywości pod adresem Piłsudskiego i sanacji, granice krytyki, po przekroczeniu których publicysta czy historyk staje się po prostu śmieszny. Lecz apologeta Ziemkiewicza, recenzent jego książki, historyk nowoczesny tych subtelności nie odczuwa. To dobrze, bo kompromitując siebie na pewno nie zdoła zachęcić do wejrzenia w książkę Ziemkiewicza, tak jak sobie tego życzy i za co redakcja zapłaciła mu honorarium.
A może jednak Paweł Lisicki, doświadczony dziennikarz, publicysta i redaktor naczelny, którego trudno przecież podejrzewać o poglądy Narodowej Demokracji, wydrukował w swym tygodniku recenzję Wojciecha J. Muszyńskiego, zadufanego historyka, przewrotnie? Żeby osłabić popularność nienawistnej wobec piłsudczykowskiej tradycji książki endeka Ziemkiewicza?
Jacek Wegner