Nie mówimy o repolonizacji, tylko o dekoncentracji. Repolonizacja może być jej ewentualnym efektem, który zostanie osiągnięty niejako przy okazji zmiany prawa – takie słowa padły z ust wiceministra Pawła Lewandowskiego podczas posiedzenia Komisji Kultury i Środków Przekazu poświęconej sytuacji na rynku prasy w Polsce (23 marca).
Posłowie opozycji słysząc to z zadowoleniem pokiwali głowami, że „wracamy do normalności”, choć ich zdaniem nawet ta dekoncentracja nie jest potrzebna, nie widzą przecież różnicy między wydawcami niemieckimi, polskimi, czy szwajcarskimi. "Mnie nie interesuje kapitał w mediach - powiedział jeden z posłów „Nowoczesnej” - przecież i tak większość osób już w ogóle nie czyta gazet. Co do koncentracji, to ministerstwo kultury dostrzega ją tylko na rynku gazet regionalnych. Reszta – można rzecz ująć – jest ok, bo „na 10 tytułów dzienników w Polsce tylko dwa („Fakt” i „Puls Biznesu”) to gazety koncernów zagranicznych. Na rynku tygodników opinii – jest jeszcze lepiej, zagraniczny jest tylko jeden („Newsweek”). O jakim zagrożeniu więc mówimy ? Dominacja podmiotów zagranicznych wg danych ministerstwa kultury to mit i przesada".
Kto im wciska ten kit – chciałoby się zapytać. O spadku czytelnictwa i o zastąpieniu „papieru” przez internet mówi się już od co najmniej 10 lat. I wbrew prorokom – medioznawcom ciągle jeszcze rynek prasy drukowanej, choć maleje, to przynosi właścicielom dzienników i tygodników ogromne zyski. Ale to tylko jedna strona medalu, bo przecież nie o pieniądze tu chodzi. Po pierwsze nie porównujmy, panie ministrze, liczby wydawanych tytułów, tylko ich nakłady, a najlepiej liczbę sprzedawanych egzemplarzy. Kolejność tu jest już dawno ustalona: nr jeden w Polsce – wydawnictwo niemieckie Bauer, numer dwa – niemiecko – szwajcarski Ringer Axel Srpringer i nr trzy – niemiecka Polska Press Grupa. Dopiero czwarta jest Agora. Rocznie te trzy pierwsze koncerny sprzedają setki milionów egzemplarzy różnych gazet. Na marginesie - nie rozumiem, dlaczego mówiąc o tygodnikach, przedstawiono posłom informację tylko o liczbie tygodników opinii, skoro rekordy sprzedażowe w tym segmencie należą do prasy kolorowej i przewodników po programach telewizyjnych. One, jak kochane przez widzów seriale telewizyjne, kreują opinię publiczną w stopniu o wiele wyższym niż to się komuś wydaje. Zjawisko zwane insertowaniem treści czyli zamieszczaniem w artykułach czy audycjach konkretnych informacji i opinii, pożądanych z punktu widzenia płacącego za publikację, znane jest i wyceniane w reklamie od dawna. W dziennikarstwie niestety też. A ten sektor prasy to dominacja wydawców zza Odry i Nysy. Czy na pewno w przypadku rozbieżnych interesów Niemiec i Polski niemiecki właściciel gazety będzie bronił interesu polskiego konsumenta? Odpowiedź na to pytanie wydaje się aż nazbyt oczywista. Niefrasobliwość, z jaką podszedł przedstawiciel Ministerstwa Kultury mówiąc o rynku prasy w Polsce budzi niepokój, mówiąc oględnie. Nie ma sensu udawać, że nie ma problemu i manipulować danymi, panie ministrze.
Jolanta Hajdasz
Tekst ukazał sie w 34 numerze Wielkopolskiego Kuriera Wnet