Ano. Ciągle to samo. Rozbujałe nadzieje. Stymulowane emocje. A potem transmisja nieruchomego obrazka z przemysłowej kamery i do tego nędzny dźwięk. Wreszcie sztampa pytań i komunały odpowiedzi. Co to za obrazek?

                To kolejny medialny konkurs na najwyższe elektroniczne prezesury. Pytają pytacze, którzy i tak z góry wiedzą kto został wyznaczony. Namaszczony! Konkursowicze robią mądre miny do tej nieuczciwej gry, ukartowanej – o czym wszyscy wiedzą.  Jest ten, który ma wygrać a inni tylko po to by zrobić trochę szumu wokół siebie. To im się w końcu i tak opłaci. Będzie o nich głośno i w pomniejszych konkursach mają większe szanse. „Popularność głupcze” – to się liczy w końcu najbardziej. Za nią idzie szmal, wesołe życie i poczucie ważności. A wszystko to najwyżej na dwa lata. Bo taki z reguły jest średni okres trwania na najwyższym tele-radiowym fotelu. Nie piszę – stołku, bo te około 24 miesiące na Woronicza lub Malczewskiego siedzi się wygodnie, odbiera pokłony najważniejszych w kraju i kombinuje jakby tu być jak najdłużej. Ale to na nic. Mija ją mniej więcej dwa lata i trzeba ustąpić miejsca kolejnemu „geniuszowi”.

                Jednym z trudniejszych zadań przed prezesem jest zapewnić sobie finansową przyszłość. Chciałoby się coś „drapnąć” - ale jednocześnie raczej strach niż poczucie uczciwości powodują, iż jest to dylemat obezwładniający. Każdy głupi w końcu wie, że jest pod baczną obserwacją. Ale są różne formy przyjmowania darów. Jeden zwiedza sobie daleką Australię – bo tamtejsza Polonia marzy przecież o spotkaniu z Prezesem Telewizji Polskiej. Drugi namiętnie otwiera festiwale a nawet gotów jest zaśpiewać i zatańczyć. Wszyscy od czynienia im popularności oficjalnie się odżegnują, ale usłużni poddani i tak wiedzą, że trzeba wtykać gdzie się da przebitki z facjatą prezesa.

                Trafiają się zresztą prezesi bardziej ambitni i ci sami przeprowadzają najważniejsze wywiady z głowami i półgłówkami. Kiedyś weteran spod Lenino używał po prostu po kolei swoich panienek z fraucymeru. Kolejny był pod najwyższym protektoratem – owszem inwestował i telewizję rozbudował, wyłuskał nawet najzdolniejszych aktualnie działających na terenie kraju. Niestety z tego sukcesu rozpił się w czym pomogli mu towarzysze partyjni zapraszani do lokalnego „Kaprysu”. Przyszła wreszcie solidarnościowa rewolucja i kolejny prezes, ateista zażyczył sobie kościelnego asystenta. Ten zresztą zezwalał na emisje nocą filmów porno. Jak rewolucja to rewolucja. Zmieniło się to gdy nastały młode wilczki. Kurduplowate to było, ale kąśliwe. Zapowiedzieli masowe wyrzucanie komuchów i agentów – co im się nie do końca udało, za to mieli zwyczaj sowicie nagradzać kolesiów. Wyprowadzili też produkcję z telewizji na zewnątrz. Było żyć nie umierać. A, że młodość ma swoje prawa – naczelny pampers pobłądził i zrobił dziecko swojej sekretarce. Oczywiście to był grzech więc jako człowiek honoru podał się do dymisji i poszedł na służbę w biznesie. Następny prezesunio najpierw nawydziwiał na poprzednika, a potem po swojemu upartyjnił ekipę. Trwało to ile trwać miało i znów nastąpiła regulaminowa zmiana. Nastał udający „prawiczka” wolnościowo platformiasty lewicowiec. Ładnie mówił, palił fajkę, nie przemęczał się i niewiele w ogóle zrobił. Gdzieś tam po drodze zdobyli na chwile przyczółki zieloni. Ale oni, jak to zieloni mają w zwyczaju, nawet nie udawali, że chcą coś zrobić. Owszem podróżowali sobie tu i tam i z otwartymi rękami przyjmowali ludzi z terenu bo ci bynajmniej nie przyjeżdżali z gołą łapą. Wtargnął wreszcie na Olimp – było to 9 piętro – narodowiec. Wówczas to solidarnie wszyscy go bardzo szybko zagryźli. I tak to się plotło i plecie w woroniczo-malczewskim świecie. Obecnie właśnie trwa kolejna radiowa zabawa wyborcza.

                Nikomu jakoś nie przychodzi do głowy, by misje wyłonienia dowódców medialnych w publicznej telewizji i publicznym radio powierzyć niezależnym – mądrym i sprawiedliwym. Czyżby nie było w naszym pięknym kraju takich? Oczywiście, że są. Ale ani chybi drzemią jak rycerze pod Giewontem. Może obudzą się wreszcie. W Świdniku – jak to już bywało 35 lat temu za ancient reżymu – ludzie zaczęli spacerować po ulicach miasta w czasie nadawania głównych wiadomości w TVP. To akcja Stowarzyszenia Świdnik – Wspólna Sprawa. Nie lekceważył bym podobnych odruchów społecznych. Nawet jeśli są to peryferyjne być może akcje zwrócenia na siebie uwagi podejmowane przez dotychczas niezauważonych, a może i sfrustrowanych. Gdybym miał telewizyjne kompetencje wysłałbym do Świdnika ekipę reporterską z dziennikarzem-publicystą nie bojącym się rozmawiać z ludźmi. Oczywiście to jest trudniejsze niż siedzieć sobie w cieplutkim studio, acz z ograniczonym polem widzenia. Słuchanie dyspozycji a nawet wyprzedzanie życzeń politycznego dysponenta – szybko wchodzi w krew. Tak było jest. I oczywiście kończy się to wymianą ekip.

                - Coś tu nie gra, Panie Zielonka. Jedź Pan na Pragę, bo tu w Warszawie robi się duszno.

                               06.02.2017                                                         Stefan Truszczyński

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl