„Afera” z Bartłomiejem Misiewiczem w roli głównej jest koronnym dowodem na to, że opozycja wespół-w-zespół z mediami głównego koryta (tak je nazywam, bo żyją lub żyły do niedawna z państwowej kroplówki), chociaż wspinają się na palce, żeby dołożyć rządowi Zjednoczonej Prawicy Prawa i Sprawiedliwości, nie mogą w gruncie rzeczy znaleźć takiego prawdziwego, powalającego haka na drużynę Beaty Szydło i Jarosława Kaczyńskiego. Bo cóż to, proszę Państwa, za „afera”, w porównaniu z hazardową, informatyczną czy Amber Gold?  Oto mamy po prostu 26-letniego młodzieńca, z niepełnym wyższym wykształceniem, od 9 lat związanego z PiS-em i z Antonim Macierewiczem, mającego długi staż w Parlamentarnym Zespole ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu 154 M, gdzie się sprawdził jako dobry organizator i oddany, lojalny współpracownik, który zostaje w nowym rządzie rzecznikiem Ministerstwa Obrony Narodowej. Nic bardziej naturalnego pod słońcem.

Jako rzecznik sprawia się bardzo dobrze, sprawnie tłumaczy grudniową akcję likwidacji sabotażu w Centrum Eksperckim Kontrwywiadu NATO, którego kierownictwo postanowiło  nie podporządkować się nowemu ministrowi obrony narodowej. Według jego własnych słów (którym nikt nie zaprzeczył) „wszystko działo się pokojowo, a żandarmeria wojskowa ani nikogo nie wyprowadzała, ani niczego nie wyważała”. W kilka dni później złożył zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez pracowników CEK NATO. Wymienił w nim wiele uchybień, takich jak ujawnienie tajemnicy wojskowej, także w stopniu „ściśle tajne”, tajemnicy służbowej oraz bezprawne uzyskanie dostępu do informacji, czy wreszcie odmowę pełnienia służby.

Może właśnie za tę akcję (chociaż nie było o tym mowy w uzasadnieniu) minister obrony narodowej uhonorował go złotym medalem za zasługi dla obronności kraju. Być może było to uhonorowanie nieco przewyższające dotychczasowe zasługi, zapewne dla zachęty na przyszłość, bo jak wiadomo medal ma trzy stopnie, brązowy, srebrny i złoty, i nie musiał to być ów stopień najwyższy. Znając wszakże Antoniego Macierewicza, sądzę, że sprawiedliwie ocenił zasługi młodego, ale wieloletniego już współpracownika.

Tymczasem opozycja i media rozszalały się na całego. Z braku paliwa,(„w temacie” Trybunału Konstytucyjnego jadą już na rezerwie) „afera” nazwana dla wzmocnienia efektu „Misiewicze-Pisiewicze” (co ma związek z nieprawidłowościami przy obsadzaniu kierownictw spółek skarbu państwa za czasów Dawida Jackiewicza, natychmiast zdymisjonowanego) stała się tematem numer jeden, zaś młody rzecznik MON – przedmiotem nieprawdopodobnego hejtu. Dobrano się do jego wykształcenia (kończy licencjat), wypomniano mu pracę w aptece, jak gdyby to była jakaś hańba dla młodego polityka, na różne sposoby wytykano mu młody wiek (choć przecież 26-letni mężczyzna jest człowiekiem dojrzałym) i rzekomy brak doświadczenia, ignorując jego nie krótki przecież staż pracy i dobrą szkołę roboty politycznej w partii będącej w opozycji, demonizowanej jako „podpalacze Polski”, na dodatek w Zespole Parlamentarnym, poddanym niebywałemu ostracyzmowi.

Mówi się, że Prawo i Sprawiedliwość hartowało się w ciągu ośmiu długich lat w opozycji, nieustannie atakowane za wszystko, nawet za przysłowiową suszę czy powódź w Bangladeszu, aby w końcu  swym bogatym programem społeczno-polityczno-gospodarczym przekonać do siebie wyborców, przebić mityczny szklany sufit i wygrać wszystko, co było do wygrania: „swojego” prezydenta i samodzielną władzę, bez potrzeby tworzenia koalicji  (jeśli nie liczyć tzw. Zjednoczonej Prawicy). Można przyjąć, że młody Bartłomiej Misiewicz hartował się razem ze swoją partią, do której wstąpił przed sześciu laty, by w dwa lata później zostać członkiem Rady Politycznej PiS, a w latach 2012-2014 pełnić funkcję Koordynatora ds. Struktur Wykonawczych PiS.

Warto wiedzieć, że wywodzi się on z domu, gdzie wzrastał, jak sam opowiada, w atmosferze, którą najlepiej określają trzy najważniejsze dla Polaków słowa: „Bóg-Honor-Ojczyzna”. Dziwnym trafem nie wybrał partii, która rządziła i rządzić miała zawsze, która była wierna „europejskim standardom” i niemal gwarantowała (we własnym mniemaniu) intelektualną i światopoglądową (boć przecie nie moralną, na miłość Boską) wyższość nad innymi środowiskami,  ośmielającymi się mieć jakieś polityczne aspiracje. Sześć lat temu, gdy wstępował do PiS, ugrupowaniu Jarosława Kaczyńskiego daleko było do zdobycia władzy, więc przypisywanie Misiewiczowi jakichkolwiek niskich pobudek jest pozbawione podstaw.

Widząc, co się dzieje, Bartłomiej Misiewicz prosi swego szefa o zawieszenie go w pełnieniu funkcji rzecznika. Nie ma wątpliwości, że czyni to w obawie, iż skierowany weń hejt rykoszetem uderzyć może w samo Ministerstwo Obrony Narodowej, tym bardziej że już nie chodzi jedynie o stanowisko rzecznika, lecz także  o jego członkostwo w radzie nadzorczej  Polskiej Grupy Zbrojeniowej, gdzie Antoni Macierewicz chciał mieć, co oczywiste, swojego zaufanego człowieka. Nawiasem mówiąc, przedtem już Misiewicz był członkiem rady nadzorczej innej spółki skarbu państwa – Energa Ciepło Ostrołęka sp. z o.o. (z czego po przejściu do RN PGZ natychmiast zrezygnował), a więc nieprawdą jest, że nie miał odpowiednich uprawnień. Można było jedynie wskazywać na brak pełnego wykształcenia wyższego, w radzie nadzorczej PGZ nie wymaganego. Oczywiście, wraz z zawieszeniem w MON, Misiewicz zrezygnował też z zasiadania w radzie nadzorczej PGZ. Zawieszone też zostało wypłacanie mu wynagrodzenia  w MON.

Trzeba dodać, że mimo braku argumentów poważnych (bo przecież wszystkie opisane wyżej są niepoważne), opozycja w dalszym ciągu nie odpuszczała i w „Newsweeku” (a gdzieżby indziej?) ukazał się artykuł o tym, jakoby Misiewicz miał proponować radnym PO w Bełchatowie przystąpienie do koalicji z PiS, sugerując, że w zamian zapewni im zatrudnienie w państwowej spółce, której prezes miał towarzyszyć mu w „werbunkowym spotkaniu”.  Posłowie PO natychmiast złożyli zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa, zgodnie z odpowiednim paragrafem kpk, który mówi o korupcji politycznej w zamian za „korzyść majątkową”. Gdyby więc nawet była to prawda, to powstaje pytanie, czy oferowanie pracy w spółce skarbu państwa (bez wątpienia naganne) jest równoznaczne z oferowaniem korzyści majątkowej? Mam wątpliwości. Ale to nawiasem.

Śledztwo w tej sprawie prowadziła prokuratura Okręgowa  w Piotrkowie Trybunalskim i umorzyła je, gdyż okazało się, że są świadkowie, którzy uczestniczyli w spotkaniu Misiewicza z radnymi powiatowymi PO i zaprzeczają tezom „Newsweeka”. Posłowie PiS, Anna Milczanowska i Dariusz Kubiak, złożyli następujące oświadczenie: „Jednoznacznie stwierdzamy, że  (…) nie miała miejsca  jakakolwiek próba „korupcji politycznej”, a w szczególności nikt nie proponował ‘radnym PO pracy w zamian za głosy w radzie powiatu’. Byliśmy (…) cały czas na sali i gwarantujemy, iż nic takiego nie miało miejsca. Dodać trzeba, że również obecni tam działacze PO zaprzeczają takim pomówieniom.”

Sam Misiewicz nazwał artykuł „nieprawdziwym i szkalującym” i wytoczył „Newsweekowi” proces, który trwa.

Obecnie, jak poinformował resort na Tweetterze, Bartłomiej Misiewicz  powrócił do pracy w MON (jako wolontariusz, gdyż nadal nie pobiera wynagrodzenia), i zajmuje się tam „analizą dezinformacji medialnych, wymierzonych w bezpieczeństwo państwa”.  Widocznie minister Macierewicz nie chce się pozbyć  swego współpracownika, który wyróżnia się przez cały czas najwyższą lojalnością, pracowitością i uzdolnieniami.  Czy można się temu dziwić? Taki pracownik jest na wagę złota. Ostatnio mówi się o powrocie Misiewicza na stanowisko rzecznika MON, „musi jedynie dokończyć studiów” i wygrać proces z „Newsweekiem”, co pewnie wkrótce nastąpi – utrzymuje Macierewicz.

Jedynymi obrońcami Misiewicza, prócz jego szefa, byli Jarosław Sellin i Patryk Jaki, który nota bene, ze względu na stanowisko, jakie zajmuje, i młody wiek (31 lat) też jest przedmiotem krytyki ze strony opozycji i mediów głównego koryta. Niestety, Misiewicz nie znalazł również poparcia u dziennikarzy życzliwych PiS-owi, wprost przeciwnie, że na tym poprzestanę. Zadziwia natomiast, że wśród setek komentarzy internautów nie znalazłem ani jednego, który by był przychylny Misiewiczowi. Brak także jakiegokolwiek spojrzenia z punktu widzenia, że tak powiem, polskiej racji stanu czy po prostu interesu państwa. Można powiedzieć: w pełni beztroski i bezinteresowny hejt, nienawiść w stanie czystym, oparta na przeświadczeniu że PiS to zło i już. Niemało też w tych komentarzach zwykłej knajackiej ohydy, pomawiania ministra i jego podwładnego o nieczyste związki, o homoseksualizm, z obrzydliwymi akcentami odnoszącymi się do fizyczności Misiewicza. Paleta jest bogata w swoim ubóstwie: od ad Hitlerum do ad rozporkum.

W tej sytuacji proponuję pewną terapię. Spójrzmy na tę sprawę z punktu widzenia owego młodego, na swoje nieszczęście (?), człowieka, oplutego i oblanego pomyjami, człowieka, który nic przecież złego nie zrobił. Zaangażował się, zgodnie ze swoim światopoglądem i zasadami, pracuje bez zarzutu i to bardzo intensywnie, być może z tego powodu ma opóźnienie w studiach (iluż wybitnych ludzi nie skończyło w ogóle studiów! Legion!); owszem, jest szanowany przez szefa, ale ma prawo pomyśleć, że znienawidziło go, Bóg wie za co, tysiące rodaków. Twardą dostaje szkołę. Jeśli wytrwa, a wszystko na to wskazuje, jeśli okaże się odporny na te wrzaski i krzyki, jeszcze o nim usłyszymy. A ci, co tak hejtują, jeszcze się zawstydzą, jeśli do tego rodzaju uczucia są w ogóle zdolni.

Jerzy Biernacki

 

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl