Na taki artykuł czekałem od dawna. Kolega Wojciech Piotr Kwiatek 30 października na naszym portalu krytykuje, rzekłbym ze łzami w oczach, rząd PiS. Oceniam tak samo, a nawet jeszcze gorzej, przedmiot jego  dywagacji, tylko dotychczas nie miałem odwagi publicznie wyrazić tych myśli.

            Traf sprawił, że krytyka ukazała się po zakończeniu międzynarodowej  konferencji odbywającej się w naszej siedzibie 5 listopada; następnego dnia w „Amicusie” przy kościele opodal grobu bł. księdza Jerzego Popiełuszki. Znamienne i wymowne miejsce…

            Przyjechali przedstawiciele Polonii niemal z całego świata, a najwięcej ze Stanów Zjednoczonych, jako że tam Polaków żyje ok. 10 milionów. Słuchałem wypowiedzi  publicznych rozdarty między euforią a przygnębieniem. Radość wzbudzał język ojczysty, w  jakim goście wygłaszali swe referaty - był to język naszych dziadów i pradziadów sprzed wojny; dzisiaj  w ojczyźnie już tak, z małymi wyjątkami, nie mówimy i nie piszemy. Powiało wielkością. Po wtóre, zniewalał patriotyzm rodaków z antypody; gdybyśmy  wszyscy tak jak oni kochali ojczyznę, żylibyśmy nad Wisłą w  anielstwie. Raz jeszcze potwierdza się prawda wyrażona na początku XVII w. przez Macieja Kazimierza Sarbiewskiego, że Polak jest szczerym patriotą poza Polską i dręczy go tęsknota za nią, we własnym zaś kraju czuje się, powiedzmy eufemistycznie, nie najlepiej i pragnie go opuścić. Ciekaw jestem, czy na przykład Bartłomiej Sienkiewicz, jeśliby wyjechał na stałe za granicę,  to po pewnym czasie  już by nie mówił o ojczyźnie, że jest państwem teoretycznym i nie używał w odniesieniu do niej określeń wulgarnych, obelżywych.

            Natomiast smutkiem napełniała treść wygłaszanych mów -  właśnie korespondująca z tym, co bez wiedzy o nich napisał kol. Kwiatek. Wszyscy Polonusi przemawiający tego dnia uważali, że dopiero od zeszłorocznych wyborów parlamentarnych Polska stała się krajem suwerennym i uczciwym. Te wartości natchnęły ich do uczestnictwa w tej konferencji. I właśnie dlatego że  a k c e p t u j ą  t ę  Polskę, mówili co się im w niej nie podoba. Nie podoba przede wszystkim, na co również zwraca uwagę Kwiatek – niewłaściwa polityka zagraniczna. Smętnie konstatowali, iż olbrzymia większość korpusu dyplomatycznego, przede wszystkim konsulów i w ogóle pracowników konsulatów, nie została po zmianie rządu wymieniona. I jest wśród niej wielu ludzi z przeszłością pezetpeerowską, nawet o ideologicznych korzeniach UB/SB. Możemy być dziś dumni z aparycji i słownictwa ministra spraw zagranicznych, człowieka o manierach dawnej elity, ale on nie lubi radykalizmu, unika działań zdecydowanych… Mówcy narzekali też, że choć prawie 90 proc. Polonii amerykańskiej poparło kandydatów PiS, którzy przed wyborami często przejeżdżali do USA, tak teraz wybrani jakby o nich zapomnieli, nie podtrzymują kontaktów politycznych. Polonia w USA czuje się tedy jakby porzucona, osierocona… Inercja, łatwowierność, zbytnia łagodność, unikanie konfliktów w kwestiach ideowych i politycznych to nasze wady narodowe.

            Kwiatek oryginalnie i trafnie nazywa działania polityków PiS „futuryzajcą” – obietnic jest tyle, że z radości można się upić, lecz ich spełnianie projektowane jest na lata przyszłe albo w ogóle w perspektywie nieokreślonej, ad Kalendas graecas. Autor skrupulatnie wymienia owe zmiany zapowiadane „na później”.

            Wśród wymienianych przez Kwiatka dziedzin, gdzie nic się nie zmienia, a powinny już dawno zachodzić „dobre zmiany”, brakuje lecznictwa. To dopiero zaniechanie! Zrazu mogliśmy się cieszyć, że ministrem zdrowia został Konstanty Radziwiłł, noblesse oblige; przed wyborami dał się poznać ze swej szlachetnej postawy. Sama postawa jednak nie materializuje się czynami, do tego trzeba być zdecydowanym, mieć silną wolę w przezwyciężaniu inercji, lenistwa, przyrodzonych każdemu człowiekowi. Jak Piłsudski,  Eugeniusz Kwiatkowski, Anders, Lech Kaczyński.

            Jego zaś brat w opozycji potknął się w latach 2005-2007 właśnie na systemie ochrony zdrowia. Obiecywał, że zniesie NFZ, nieoperatywnego molocha z gigantyczną biurokracją  pochłaniającą miliony. Nie zdążył. Jego energię bez reszty pochłaniała walka polityczna z  Platformą „Obywatelską” i budowanie koalicji, którą zresztą sam rozwiązał u schyłku swych rządów. 

            Będąc zaś w opozycji prezes PiS dostrzegał skandaliczną kondycję systemu zdrowotnego. Na forum Sejmu zgłosił wotum nieufności wobec ówczesnego ministra zdrowia Bartłomieja Arłukowicza żądając usprawnienia systemu tak, żeby nie było kolejek do lekarzy.  Arłukowicz zmienił, owszem, organizację lecznictwa, wprowadził nowe stanowiska – konsultantów medycznych, których działalność jest na pewno opłacana, a zupełnie niewidoczna. Co owi konsultanci dzisiaj robią, oprócz pobierania pensji? Takim to nowym oszustwem ministra Platformy „Obywatelskiej” skończyła się niedawno „reforma” zdrowia. I zaległa cisza. Aczkolwiek przed ostatnimi wyborami lider PiS napomknął, że trzeba przeorganizować NFZ. I owa obietnica  rzucona w otwartą przestrzeń polityczno-społeczną uległa, by użyć metaforyki Kwiatka, „futuryzacji” – może kiedyś..., a może Polacy zmęczeni  do granic ostatecznych niewydolnością systemu ratowania ich zdrowia zapomną  o tych zapowiedziach i będą umierać w spokoju.

            Do lekarza rodzinnego można się dostać zajmując miejsce w kolejce chorych oczekujących na otwarcie przechodni przed godz. 7 rano, ale od czego telefony - do godz. 8 można teoretycznie zamówić wizytę. Teoretycznie ponieważ w przychodniach jest do tego przeznaczony zazwyczaj jeden aparat obsługiwany najczęściej przez tę samą osobę, która równocześnie zapisuje przychodzących z kolejki.  Lekarz rodzinny wypisuje skierowanie do specjalisty; na wizytę u niego czeka się ok. 6 miesięcy. On zaś w razie potrzeby skierowuje na badania; żeby je wykonać, trzeba odczekać  również ok. pół roku, po czym z wynikiem badań znów czeka się kilka miesięcy na ponowne widzenie się ze specjalistą, żeby omówił wyniki i zaordynował dalsze leczenie.  Ludzie chorzy w czasie tych oczekiwań albo umierają, albo ich zdrowie pogarsza się tak, że naprawić już się nie da. Czy minister zdrowia i premier rządu są świadomi odpowiedzialności wobec narodu i Eschatologii za te przedwczesne zgony i pogłębiające się choroby?              

            Zadziwiające przy tym, że uczciwi dziennikarze nie rozpoznają tej rzeczywistości, nie piszą ani publicznie nie mówią o niej. Ich głos byłby niewątpliwie usłyszany przez rząd. Milczeniem dopełniają zła i współodpowiadają za nieszczęścia ludzkie wywołane  niewydolnością tzw. służby zdrowia i indolencją (inercją, lenistwem) ministra Radziwiłła. Jesteśmy po to, by każde zło w ojczyźnie piętnować bez względu na ewentualne  konsekwencje.  

 A tak łatwo politykom uczciwym, energicznym, kierującym się jedynie dobrem publicznym, gdyby byli tacy, zmodyfikować nieszczęsny system lecznictwa. Wystarczy przyjrzeć się tradycji kas chorych, które rząd AWS (i za to mu chwała) usiłował reaktywować, lecz unowocześniał nieudolnie. Trzeba więc najpierw nasze składki na ochronę  zdrowia oddzielić od budżetu i utworzyć w miejsce postkomunistycznego molocha NFZ fundusze wojewódzkie w wysokości proporcjonalnej do liczby mieszkańców; każde województwo gospodarowałoby nimi w miarę potrzeb przy najmniejszym, do granic możliwości, zatrudnieniu tzw. niższego personelu medycznego. Pamiętajmy, przed wojną publiczny system ochrony zdrowia, szkolnictwo średnie i kolej były najlepsze w Europie. Nic z tego nie pozostało.

Jeśli PiS nie przezwycięży inercji i nie przyśpieszy tudzież nie zradykalizuje  działań reformatorskich w każdej dziedzinie, zwłaszcza w lecznictwie, nastąpi to, czego obawia się Wojciech Kwiatek w „Futurystach” – za trzy lata Polska ponownie będzie krainą oszustw, złodziejstwa, kłamstwa, niczym „…kamieni kupa” i rząd sprawować będą aberranci w typie Mateusza Kjowskiego, Petry, Michnika oraz krętacze cyniczni, jak Komorowski, Tusk, Sikorski.

Jacek Wegner

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl