Szanuję święte oburzenie kol. Wojciecha Piotra Kwiatka, ale boleję, że adrenalina niepotrzebnie zawładnęła jego organizmem. Nie rozumiemy się od pewnego czasu; tym razem Kwiatek nie zrozumiał mojej  wypowiedzi o projekcji filmu „Wołyń”.

Nie napisałem „pod nikogo”, lekceważę opinie możnych tego świata lub całym sobą (podobne jak kol. Kwiatek) publicznie im się przeciwstawiam. I przyłączam się do hołdu składanego ofiarom zbrodni wołyńskiej. Pochylam przede wszystkim głowę nad nauką Kościoła, do którego obaj z Szanownym Adwersarzem, mamy szczęście należeć.

Toteż pytam: słusznie czy niesłusznie nasi hierarchowie w imieniu narodu w 1966 r. przebaczyli Niemcom zbrodnie ludobójstwa popełnione na nas i na naszych obywatelach w II wojnie światowej (a przecież nie tylko wtedy)? Kol. Kwiatek wie, że bestialstwa niemieckie są niewspółmiernie większe, chociażby – chociażby! – ilościowo od ukraińskich, nawet mierząc dziejami pół tysiąca lat związków Polski (i Litwy) z Rusią.  

Napisałem wyraźnie, acz zdenerwowanie uniemożliwiło kol. Kwiatkowi dostrzeżenie tego słowa i percepcję jego znaczenia, że od Ukraińców nie możemy oczekiwać żadnej ekspiacji. Teraz dodaję wyraziście i może nazbyt optymistycznie:  n a   r a z i e.

Niemcy w swej masie po wojnie również nie wykazywali żadnego imperatywu  skruchy i zresztą  niemała ich część nadal nie odczuwa jej potrzeby. Czy to powód, żebyśmy nadal  w  p o l i t y c e  kierowali się wobec nich wyłącznie  urazami? A – powtarzam – mamy do nich powody o wiele większe niż wobec pobratymców zza Bugu.  

Nasi duszpasterze w rocznicę tysiąclecia Chrztu Polski położyli właściwie tamę naszej, że tak powiem, publicznej nienawiści - po czterech latach Niemcy uznali  (obłudnie czy szczerze, w każdym razie  politycznie) granicę na Odrze i Nysie. To nasi duszpasterze spowodowali więc przełom w stosunkach Polski z Niemcami, chociaż list biskupów polskich nie wzbudził stosownego entuzjazmu adresatów. Wszelako to, że dzisiaj nasze stosunki polityczne są poprawne, to zasługa głównie hierarchii polskiej (i historii).

W głębi duszy, prywatnie, Niemcom nie przebaczam. Tak samo Rosjanom i Ukraińcom. Wiem, że z tej niemożności (niechęci) rozliczy mnie Bóg. Tymczasem  politycznie muszę dąć w te same trąby, co cały świat i uważać Niemców za sprzymierzeńców politycznych; dodaję: tymczasowych, bo czy na przykład w diametralnie odmiennych warunkach znów nie pomaszerują, by powiększać swą przestrzeń życiową? Identyczne obawy odczuwam wobec Rosji; dopóki będzie spójnym państwem, dopóty stanowi zagrożenie najpierw dla Ukrainy, później dla nas, a wreszcie dla całego świata.

Uznaję  - również prywatnie - Ukraińców za naród moralnie i politycznie niedojrzały, okrutny. I dlatego myślę, że trzeba im współczuć i pomagać. A tymczasem ustawicznie rozpamiętujemy ich ludobójstwo i „Wołyń” służy temu rozpamiętywaniu. Tak więc mamy trwać, pogłębiać, przekazywać sobie wzajemnie książkami, esejami, filmami nienawiść do nich, odwracać się plecami, udawać, że nie wiemy, jakie grozi im niebezpieczeństwo? 

Może ten węzeł nienawiści i sporów: uznać czy nie uznać ludobójstwa na Wołyniu, mówić o nim ciągle, filmami artykułami, książkami utrwalać w świadomości społecznej - pomógłby rozwikłać Kościół, który o tym milczy. Wydaje się tymczasem, że duża część katolików oczekuje od Kościoła inspiracji do wypowiedzenia: „przebaczamy”.

Powtarzam dobitnie, czego Wojciech  Kwiatek zdaje się nie rozumieć,  dopóki  Rosja realnie zagraża niepodległości Ukrainy, dopóty nie wypominajmy Ukraińcom ich zbrodni. Przyjdzie na to czas – po słowach „przebaczamy”, jakie w końcu wypowiedzą w imieniu narodu nasi biskupi. Oczywiście owo przebaczenie nie będzie i nigdy nie jest równoznaczne z niepamiętaniem. Pamięć jest rzeczywistością fizyczną, umysłową, przebaczanie – duchową.  O krzywdach, którychśmy doznali od sąsiadów i o upokorzeniach od Zachodu nigdy, w żadnym pokoleniu nie wolno zapominać, bo pamięć jest obroną, remedium na niebezpieczeństwa. Lecz bez przebaczenia  po prostu trudno żyć po ludzku.

Ale nie zawsze o tym pamiętaniu trzeba głośno mówić. Owa konstatacja, że nie w każdym czasie historycznym i nie każdej konstelacji politycznej właściwe jest publiczne artykułowanie tego, co się myśli i czuje -  dopełniła w świadomości Kwiatka czary odrazy do moich przeświadczeń. Więc pytam: czy autor w Polsce ludowej  p u b l i c z n i e  krytykowałby sanację, przypomniał ciągle o Brześciu i Berezie Kartuskiej? Pisałby, że Rydz Śmigły nie nadawał się na naczelnego wodza, że Władysław Sikorski i Stanisław  Mikołajczyk byli złymi politykami? Albo przed 1980 r. krytykował Miłosza – jego twórczość i postawę? Krytycznie o Miłoszu publicznie i – chciałoby się powiedzieć oficjalnie - napisał Bohdan Urbankowski w „Czerwonej mszy…”, dopiero wydanej w Polsce już bez PZPR. Tak, nie zawsze, nie w każdym czasie można pisać i filmować wszystko. Doświadczony, inteligentny, publicysta, czysty jak łza opozycjonista  PRL tego nie wie? Zdumiewające.

Jacek Wegner

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl