Nie przypominam sobie, bym przed pięcioma laty czytał gdzieś rzetelną recenzję książki Jarosława Kaczyńskiego „Polska moich marzeń”, wydanej w 2011r. Zapamiętałem jedynie, że inkryminowano autorowi brak taktu, wyczucia dyplomatycznego w tym, co napisał o Angeli Merkel.

A co napisał? Wyłączne prawdę; dziś, po pięciu latach nabiera ona nowego znaczenia. Wyraził ją spokojnie, powiedziałbym nawet, elegancko, acz dosadnie. Dobitność zaś jest przymiotem dobrej publicystyki, nigdy jej wadą A tymczasem trzy czwarte Polski bezmyślnie powtarzało za cynikami i hochsztaplerami politycznymi w rządzie, partiach i mediach, że autor obraził kanclerz Merkel, a w jej osobie Niemców?

Ktoś niedawno powiedział, że jeśli Polskę dzisiejszą wszyscy chwalą, to znaczy, że nikt jej nie szanuje, nikt się jej nie obawia, nikomu nie wadzi. A przecież wiadomo, że II Rzeczpospolita, którą współtworzył Piłsudski z politykami o formacie dzisiaj już niespotykanym, była nielubiana w świecie. W polityce bowiem nie lubi się tego podmiotu, który jest większy, narzuca innym swe interesy, swą wizję etc. Nie znosiła ojczyzny naszych ojców, dziadów pradziadów przede wszystkim Rosja carska i sowiecka. Nie cierpieli jej Niemcy ani w Republice Weimarskiej, ani tym bardziej po 1933 roku. Polska denerwowała swą konsekwentną polityką absolutnej suwerenności Anglię i Francję.

Już przestano nas chwalić... Powinniśmy się przeto cieszyć, że od 25 października ub. r. Unia Europejska i jej fanatyczni adherenci ciągle mają nam coś za złe.

Więc w rozprawie „Polska naszych marzeń” Jarosław Kaczyński – wyborny, jak się okazuje publicysta, a do 2015 r. niefortunny polityk – ewokuje po adresem kanclerz RFN tylko to: „Merkel ze względu na to, że pochodziła z NRD, odwoływała się do pewnej wspólnoty losu, do znajomości tamtej rzeczywistości. Często podkreślała, że  (…) znała socjalizm (…), że powinno się z nią inaczej rozmawiać(…). To było takie zmiękczanie partnera. Nie ma natomiast wątpliwości, że Merkel reprezentuje to pokolenie polityków niemieckich, które chce odbudować mocarstwowość Niemiec. Elementem tego jest strategiczna oś z Moskwą, a w tym może przeszkadzać Polska, czyli nasz kraj musi być w jakiś sposób podporządkowany (…) a ta polityka jest realizowana innymi metodami niż kiedyś,  ale nadal jest w tym dość bezczelne nieliczenie się z nami(…). To Polska za rządów Donalda ze wszystkiego zrezygnowała, natomiast Niemcy łatwo nie rezygnują, szczególnie wobec słabego partnera (…) Trzeba się kierować względami politycznymi, czyli najpierw musimy wyrównać poziom gospodarczy. A potem możemy sobie pozwolić na «wspólne» inwestycje. W przeciwnym razie pewnego dnia obudzimy się w mniejszej Polsce”. Zupełnie jakby czytało się lub słuchało Piłsudskiego czy nawet Romana Dmowskiego, gdyż tu akurat schodziły się poglądy obu tych zantagonizowanych – i to bardzo – wybitnych polityków dwudziestolecia międzywojennego. 

I co? Za te jakże słuszne, odważne, m ą d r e myśli wynikające z naszego doświadczenia dziejowego Kaczyński był wobec całego narodu poniżany. A niepotrzebnie w enuncjacjach prasowych tłumaczył się z owych sformułowań.. Jego zaś śp. Brat, o którym prezes PiS pisze, że wobec Zachodu i Wschodu, prowadził grę niewywołującą ostrego konfliktu, ale też niedającą partnerom możliwości narzucania III RP ich woli - był lżony w kraju, w Niemczech (a jakże!) i we Francji, a w Rosji okrzyczany rusofobem i dlatego zginął. Tak jak zginął Władysław Sikorski. Lech Kaczyński prowadził też gry ze Stanami Zjednoczonymi; uważał, że ich tarcza antyrakietowa (notabene przepadła po dojściu do władzy demokraty) była o wiele ważniejsza politycznie niż militarnie.

Powie ktoś, że krnąbrna polityka Piłsudskiego wobec partnerów doprowadziła II Rzeczpospolitą do katastrofy i zagłady. A było i jest inne wyjście, ażeby zachować tożsamość państwowo-narodową? Przecież myśmy ostatecznie moralnie wygrali i II wojnę światową, i stalinizm, i pezetpeeryzm, albowiem dzisiaj duża, zdrowa umysłowo i moralnie część Polaków, acz zagubiona w meandrach cynicznej polityki doraźnej, poczuwa się jednak mniej czy bardziej świadomie do sukcesji po wielkości kultury I i II Rzeczypospolitej. Gdyby nie nasze boje od roku 1939 o suwerenność duchową, nie mielibyśmy ani Wyszyńskiego, ani tym bardziej papieża. Kilkaset tysięcy niewinnych patriotów zabitych, skatowanych w latach 1939-1989 uratowało dusze pokoleń współcześnie żyjących.

Prędzej czy później – i raczej prędzej - skutki tego męczeństwa oraz działalności Wyszyńskiego i papieża ocalą ostatecznie naszą godność ludzką, narodowo-państwową oraz chrześcijańską, jedynie  c h w i l o w o  nadwątloną. Jak pokazują nasze dzieje, jesteśmy zbyt dumnym narodem, żeby na zawsze zawładnęły nami biesy polityków „poprawnościowych”.

Polityk polski – utrzymuje Jarosław Kaczyński wciąż idąc tropem rozumowań i działań Marszałka – „musi wiedzieć, że ze względu na  specyficzną sytuację Polski trzeba się przeciwstawiać wszystkim i umieć to psychicznie oraz moralnie znosić”. Lech Kaczyński neutralizował w sobie napięcia, które sam wytwarzał swą polityką na wskroś niezawisłą od nikogo, lecz nie zdołał uniknąć przemocy fizycznej wrogów wewnętrznych i zewnętrznych. Oddał więc życie za wierność tradycji wielkiej, republikańskiej Polski.

O „Polsce naszych marzeń” Jarosława Kaczyńskiego trzeba by pisać uczone rozprawy, wprowadzić tę książkę do kanonu lektur obowiązkowych na akademickich kierunkach politologicznych. Trafnością spostrzeżeń i słusznością niektórych postulatów przypomina bowiem -  nie przesadzam – „O poprawie Rzeczypospolitej ksiąg czwore” przetłumaczonej na polski przez Cypriana Bazylika i wydanej w roku 1577, to jest pięć lat po śmierci Andrzeja Frycza Modrzewskiego, autora pierwowzoru łacińskiego, oczywiście abstrahując od niedających się w żadnym wymiarze zestawić kondycji cywilizacyjnej i uwarunkowań politycznych  tamtych i naszych czasów. Wszelako pragnienia są podobne. Zresztą uczone, jeśli można tak powiedzieć, marzenia Modrzewskiego zostały w dużej części spełnione w jego ojczyźnie po ponad 200 latach – w Komisji Edukacji Narodowej, w uchwałach i ustawach Sejmu Czteroletniego; a poza Rzeczpospolitą w konstytucji i ustroju Stanów Zjednoczonych oraz... na Soborze Watykańskim Drugim.

Wizje Kaczyńskiego nie są naturalnie tak uniwersalne jak Modrzewskiego, gdyż odnoszą się głównie do Polski, lecz podobnie ogarniają najważniejsze dziedziny życia państwowego. Kaczyński z precyzją niemal sejsmograficzną obnaża wiele ułomności III Rzeczypospolitej: pisze o szkołach - złej edukacji, o obyczajach – szalbierstwach partii rządzącej, o niewydolności gospodarki, systemu finansowego, o braku podstawowych swobód obywatelskich, hipertrofii biurokracji… Dzisiaj te oceny stały się drogowskazami do działań naprawczych rządu,, wyjąwszy system lecznictwa wyrzucony po rządach AWS poza strategię reformowania państwa - i wciąż przedwcześnie umierają ludzie... 

        Autor zaskakuje też nieuprzedzonych do siebie czytelników swymi nieznanymi dotychczas zdolnościami – wnikania w ludzką psychikę, odkrywania psychicznych tajemnic swych  partnerów i przeciwników politycznych. Kreślone przezeń ich sylwetki psychologiczne aż zdumiewają odkrywczością, znawstwem najtajniejszych postaw i działań głównych aktorów sceny politycznej. O premierze Donaldzie Tusku pisze na przykład: „(…) siedzieliśmy niedaleko siebie Sejmie. I widziałem, jak dostawał czasami ataku agresji wobec kobiet (…) Jego wystąpienia sejmowe były coraz agresywniejsze. Wiązałem to  z jego przeobrażeniem w kampanii wyborczej. Znaleźliśmy dokumenty (…), które mówiły o trenowaniu z Tuskiem socjotechniki ataku, dezawuowania, robienia agresywnej propagandy oderwanej od faktów (…) Tusk straszył tym, co ma się stać z ekonomią, gdy będziemy rządzić (...). On się coraz bardziej zapamiętywał w tych atakach i to było przemyślane socjotechnicznie, ale Tusk się naprawdę w to wczuwał, a nawet się w tym zatracał.”

        Opinie Kaczyńskiego nie wywołały, jak rzekłem na początku, szerszego rezonansu. W najpoważniejszym – jeszcze! - dzienniku „Rzeczpospolita” (5-6 listopada 2011), w rubryce „Bestsellery” autor (niepodpisany, chociaż domyślam się, że to primabalerina krytyki literackiej) napisał o tej książce, dosłownie, łącznie z interpunkcją: „Jarosław Kaczyński Polska naszych marzeń (drukarnia Akapit). Boże, jaki piękny tytuł! I znacznie mniej piękna katastrofa”. Tylko tyle miał do powiedzenia.

Boże, uchroń więc nasze wytwory umysłu i materializacje werbalne szlachetnych przeżyć przed nonszalancją takich publicystów i dziennikarzy.

 

Jacek Wegner

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl