Robota dziennikarska to dosłownie jak w tym przekręconym powiedzeniu: „wszystko płynie-jak powiedział panta rei”! Bo to nie tylko najwyższe (bez żadnej przesady, bo prawo prasowe też tego wymaga, żądając „szczególnej staranności”) walory zawodowe piszącego, czy mówiącego. Doskonała znajomość języka, umiejętność barwnego posługiwania się nim. Nie zanudzanie czytelnika, widza, czy słuchacza ględzeniem. A do tego odpowiedzialność (najwyższa bez żadnych wątpliwości) za to, co się przekazuje, jak się przekazuje. I to tempo, niestety. Wszystko „na gwałt”, „dawaj od razu tę informację”, „przygotuj to za 15 minut”, „uwaga, wchodzisz na antenę”. A tu nie tylko ma być prawda, ale żadnych pomyłek, najświeższy przekaz, dokładnie przeczytany tekst. Właśnie, dokładnie. By nie było pomyłek, przekręceń i mówiąc bardzo oględnie żadnych głupstw. Dziennikarz, to nawet więcej niż saper, który może się pomylić jeden raz. Ba, ale saper się pomyli i już go nie ma. A dziennikarz? Spadają na niego gromy, on sam traci na wiarygodności. Ale przede wszystkim traci ją medium w którym on występuje! Nie ukrywajmy i nie łudźmy się, że czytelnicy tak bardzo zwracają uwagę na nazwiska: w gazecie było napisane, w telewizji w programie powiedziano i tak samo w radio. Zawód wykonujemy bardzo indywidualnie. Ale odpowiedzialność spada za to na wielu. Na nasz tytuł, czy program i ludzi z nim z związanych.
Na pewno jesteśmy odpowiedzialni. Trudno sobie wyobrazić, że tekst miałby się ukazać bez kilkukrotnego czytania, bez korekty...Otóż to! W wielu redakcjach nazywają to „świeżym okiem”. Czyli napisany tekst czyta drugi dziennikarz, nawet „nie wciągnięty w ten temat”. W ten sposób może naprawdę inaczej go ocenić, a nawet wyłapać błędy logiczne, czy składniowe. A może autor niezbyt dokładnie coś wyjaśnił. I ten, który na to patrzy z boku, inaczej właśnie „to wyłapie”. I wcale tu nie chodzi o złośliwość wobec kogokolwiek. Ale o tę świeżość, który nie tylko udoskonala tekst, ale może także wpłynąć na to by stał się on bardziej czytelny, bardziej zrozumiały. Dlatego tak niewiarygodne były dla mnie wyjaśnienia niemieckiego dziennikarza Malte Borowiacka z portalu ZDF (Zweites Deutches Fernsehen), drugiego programu niemieckiej telewizji publicznej na sali Sądu Rejonowego (Amtsgericht) w Moguncji (Mainz), gdy mówił, że tekst z określeniem: „polskie obozy śmierci” otrzymali z francuskiej agencji ARTE i zamieścili go na swojej stronie bez czytania! Uwaga, tak dokładnie powiedział: bez czytania! A dlaczego? Bo portal ZDF zamieszcza wiele artykułów przysyłanych przez ARTE i mają do nich zaufanie. I uważają, że ta agencja jest wiarygodna. Czy można wierzyć w takie brednie? I to jeszcze składane przez dziennikarza, który jest świadkiem? Przed niemieckim sądem? I w sprawie o Holokaust? Bo poprawne i prawdziwe określenie: „niemieckie obozy koncentracyjne” dotyczy właśnie tej strasznej zbrodni: i była to niemiecka idea, niemieckie plany i niemieckie wykonanie! Tylko i wyłącznie. Na nic tu nie zdadzą się kłamstwa. Co ciekawe w tej sprawie ani ten dziennikarz, ani inni świadkowie nie powoływali się na niemiecką opinię publiczną. A ta po prostu milczała. Dopiero interwencja polskiego ambasadora pomogła i kłamstwo wykreślono i zastąpiono właściwym zwrotem.
A propos francuskiej agencji ARTE. 11 września 2016 r. w TVP Historia o 22:00 wyemitowany film: „Zanim zapadną ciemności” (Night will fall) izraelsko/brytyjski
z 2014 r., ale przy współudziale właśnie ARTE. Armia brytyjska podchodziła do niemieckiego obozu koncentracyjnego Bergen-Belsen. Naprzeciw wyszli niemieccy oficerowie z biała flagą. Głównie chodziło im o ostrzeżenie Anglików, iż przed nimi jest, jak to nazwali: „cywilny obóz”, ale więźniowie zapadli na wiele chorób, tyfus, a więc bardzo zaraźliwe i inne. I lepiej gdyby Brytyjczycy ten teren ominęli. Doprawdy trudno o większy tupet i bezczelność niemieckich oficerów. Oczywiście Brytyjczycy natychmiast tam podążyli. Na własne oczy przekonali się jakie warunki zapewniał w tym obozie naród niemiecki. To otworzyło po raz pierwszy Brytyjczykom oczy na to, czym był Holokaust. Kazali niemieckim cywilom oglądać te okropności, by na własne oczy przekonali się, co naprawdę robili podczas II wojny światowej. I tu Agencja ARTE była jak najbardziej wiarygodna! A dlaczego wcześniej nie była? Tego niemiecki dziennikarz, jak się okazało, też nie dociekał! Obecnie wydawana „Gazeta Olsztyńska” jest w rękach kapitału niemieckiego Verlagsgruppe Passau sp. z o.o. (GmbH) w środkowowschodniej części Niemiec (na stronie tejże grupy wydawniczej: www.vgp.de „wyskakuje” mapka z wyraźnie zaznaczoną polską częścią byłych Prus Wschodnich i podaje się nazwy polskich miast jako: Warschau, Krakau, Posen i Breslau. A gdzie polskie, aktualne nazwy? I to jest celowe i zamierzone, czy tylko i wyłącznie tłumaczenie! To tak Niemcy dbają o poprawność polityczną?). Co gorsza, w Krajowym Rejestrze Sądowym jest wpisana polska spółka! Gdy na cmentarzu w Olsztynie, jako przedstawiciel Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich mówiłem nad grobami redaktorów tej gazety (powołanej do obrony polskiego słowa i polskości) i odwołałem się do 5 prawd Polaków, w sprawozdaniu z tej uroczystości właśnie to pominięto. Co pominięto? Prawda pierwsza: Jesteśmy Polakami !, Prawda druga: Wiara Ojców naszych jest wiarą naszych dzieci !, Prawda trzecia: Polak Polakowi bratem !, Prawda czwarta: Co dzień Polak Polakowi służy !, Prawa piąta: Polska matką naszą-nie wolno mówić o matce źle!
Ale, jako się rzekło, jest to robota, która „ciągle płynie” lub jest „ciągle w biegu”, a chodzi o szybkość przekazywania informacji, to dziennikarze w dniu 10 kwietnia 2010 r. katastrofy pod smoleńskim lotniskiem cały czas tego dnia przekazywali, iż polscy piloci podchodzili do lądowania 4 (cztery!) razy. A wiadomo już teraz, że nie była to prawda. A na pewno tego dnia była to dezinformacja. Ale przecież nie podawano tego ze złej woli. I absolutnie nie można tu winić dziennikarzy. Są to raczej pułapki, które czyhają na ich, każdego dnia i w każdej chwili. Tak samo jak to, gdy od razu podawali, iż na norweskiej wyspie Utøya był zamach terrorystyczny. Oraz podobnie, gdy podawano, że w Monachium policja poszukuje grupy terrorystów, a w końcu okazało się, że był tylko jeden. Jak wiadomo złośliwe chochliki czuwają i należy koniecznie się pilnować. I powtarzać tyle razy, ile się da by kaczka (dziennikarska) nie zrobiła z nas dudka!
Andrzej Dramiński