Dziennik Gazeta Prawna opublikował wywiad Magdaleny Rigamonti z Antonim Krauze o filmie „Smoleńsk”. Tytuł wywiadu: „Nie ja byłem dyrygentem, nie ja rozdawałem role”. Antoni Krauze twierdzi, że wywiadu nie autoryzował i rozważa, czy nie wstąpić na drogę sądową.

Wywiad jest wstrząsający, odkrywa przed opinią publiczną kulisy produkcji filmu. Przedstawia również poglądy reżysera, który twierdzi, że na pokładzie polskiego samolotu doszło do dwóch wybuchów oraz, że zamachu dokonali Rosjanie. Wywiad ma dramaturgię i jest przykładem porządnego rzemiosła. Jednak budzi kontrowersje. I dotyczą one nie tylko treści, lecz kontekstu publikacji.

Wywiad został przeprowadzony w środę, w czwartek został przesłany do autoryzacji, w piątek opublikowany. Krauze twierdzi, że autoryzacji nie dokonał, Rigamonti twierdzi, że naniosła dwie poprawki, a potem coś jeszcze uściśliła. Na dalsze poprawki zabrakło czasu. Rigamonti uważa, że „Ten wywiad to bardzo rzetelny zapis naszej rozmowy”, natomiast Krauze, że miał zbyt mało czasu na autoryzację.

Z Prawa Prasowego z 1984 roku wynika, że wywiad powinien być autoryzowany, o ile zażyczy sobie tego rozmówca. W tym przypadku zażyczył. Co jednak zrobić, gdy czas goni? Krauze zgodził się na wywiad, który został przeprowadzony w środę, i który miał być opublikowany w piątek. Dramatycznie mało czasu, ale przecież gazeta nie mogła czekać z publikacją w stałej rubryce wywiadów Magdaleny Rigamonti do następnego piątku. Sprawa był świeża, ważna, tuż po premierze, a wywiad miał się ukazać w dniu wejścia filmu „Smoleńsk” do kin w całej Polsce.

Oczywiście, jeżeli Krauze wstąpi na drogę sądową, to ma duże szanse wygrać, bo przepisy prawa będą po jego stronie, o ile sąd uzna, że nie dokonał autoryzacji, której żądał. Jest też jednak druga strona medalu. Otóż w 2011 roku Trybunał w Strasburgu uznał, że karanie dziennikarzy za brak autoryzacji nie licuje ze standardami demokratycznego społeczeństwa (sprawa Wizerkaniuka). Trybunał orzekł, że skazując dziennikarza Polska (a właściwie sąd) naruszyła art. 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, to znaczy prawo do wolności słowa. Czekałaby nas więc ciekawa, może wręcz przełomowa debata sądowa i prasowa na temat autoryzacji. Przypomnę, że już wielokrotnie mówiono i pisano (również na tych łamach i w SDP) o konieczności zniesienia przepisu o autoryzacji. Polska jest bodaj jedynym krajem w UE, gdzie wciąż taki przepis obowiązuje. Pozwala on, by rozmówca dowolnie zmieniał sens swojej wypowiedzi, dopisywał pytania i nowe odpowiedzi, zmieniał konteksty i opinie, itd. Może to prowadzić do publikacji wywiadu, który w ogóle nie został przeprowadzony. Oczywiście, dziennikarz może nie zgodzić się na takie manipulacje, ale ceną, jaką wtedy płaci jest brak publikacji.

Już w 2010 roku miała wejść pod obrady Sejmu nowelizacja ustawy prasowej znosząca autoryzację lub nakazująca jej przyspieszenie (byłoby np. 12 godzin na autoryzację w przypadku dzienników). Z autoryzacją walczyło też SDP, i to przez wiele lat. W kwietniu 2015 roku nadzwyczajny zjazd SDP opowiedział się za jej likwidacją (uchwała nr 17). Ta uchwała, jak zresztą wiele innych, na razie spokojnie spoczywa w koszu.

Tak, czy inaczej, spór wokół ostatniego incydentu czyli wywiadu Magdaleny Rigamonti z Antonim Krauze pokazuje, że sprawa nadal jest ważna i aktualna. Czas, aby nasze środowisko wystąpiło z konkretną propozycją prawną. Do tego potrzebna jest solidarność ponad podziałami. Tylko, czy taka solidarność jeszcze istnieje? Czy środowisko dziennikarskie jest jeszcze w stanie walczyć o swoje prawa?

 

Marek Palczewski

10 września 2016

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl