Pytanie jest źle postawione. Trzeba zbudować sylogizm. Każdy terrorysta zabija niewinnych ludzi. Zabijanie niewinnych ludzi jest szaleństwem i zbrodnią. Każdy terrorysta jest szaleńcem i zbrodniarzem. I nie ma znaczenia, czy ma żółte papiery. Ofiarom jest to obojętne.
Dyskusja w niektórych kręgach zmierza do obrony zamachowców z ostatnich dni poprzez wykazanie, że nie są terrorystami, tylko szaleńcami. Że się leczyli, wpadali w depresję, mieli zaburzone stany świadomości. Czy jednak, każdy zbrodniarz nie jest osobą nie-normalną? Jest, na mocy swojego czynu, który normalny nie jest, bo gdyby był normalny, to osobnik, który go dokonał nie byłby wykluczany ze społeczeństwa – społeczeństwa normalnego, cywilizacji zachodnioeuropejskiej. Bronimy naszej normy, która uznawana jest za zdrową, i tą normą jest nie-zabijanie. Odstępstwem od reguły jest zgoda na zabijanie w czasie wojny (zbiorowo, ale tylko żołnierzy, a nie ludności cywilnej) w obronie przede wszystkim własnego terytorium, i w czasie pokoju, gdy jednostkowo zostaniemy zmuszeni do obrony własnego życia. Amerykanie, nie mają z tym problemu: jeśli wchodzisz na teren ich posesji, możesz zostać zastrzelony. Ryzykujesz śmierć.
Czy terroryści są zatem szaleńcami, ludźmi nie-normalnymi? Na mocy tego rozumowania – tak, są. Ale dżihadyści lubią używać argumentu, że przecież Krzyżowcy – chrześcijanie robili to samo z muzułmanami w czasie wypraw krzyżowych, co oni – muzułmanie robią teraz z chrześcijanami, czyli zabijali ich. Jest jednak poważna różnica. Otóż warto przypomnieć, że wyprawy krzyżowe rozpoczęły się na skutek zajęcia przez Turków seldżuckich Grobu Świętego w Jerozolimie. W walkach ścierały się wielkie armie, a szlaki pielgrzymów osłaniali Templariusze. To wtedy głośno było o skrytobójczych Asasynach, których można uznać za prekursorów współczesnego terroryzmu islamskiego. Asasyni przyjęli mordowanie swoich przeciwników za normę, a nie nadzwyczajną okoliczność (tym jest zabójstwo dla normalnych ludzi). Co więcej, ta metoda była religijnie usankcjonowana. Zabijali władców muzułmańskich i chrześcijańskich (oskarża się ich m.in. o zgładzenie hrabiego Trypolisu Rajmunda I i Konrada z Montferratu). Umieli doskonale maskować się i przenikać do różnych środowisk, przyjmowali np. chrzest. Przypomina to jako żywo współczesnych terrorystów: prowadzących knajpy, upijających się i biorących narkotyki. Asasyni przed akcją byli odurzani haszyszem. W legendzie o przywódcy Asasynów, Starcu z Gór, przekazanej m.in. przez Marco Polo znajdujemy taki fragment: "Gdy Starzec chciał kogoś zamordować, wybierał tego, który zdawał się być najsilniejszy i kazał jemu wykonać to zadanie […] Jeśli przeżył, wracał do swego pana. Jeśli został złapany, chciał umrzeć wierząc, że w ten sposób dostanie się do raju." Nie inaczej postępują przywódcy tzw. Państwa Islamskiego ze swoimi bojownikami: wysyłają ich na śmierć, każąc wierzyć, że trafią do raju.
Czy szaleństwem jest chęć dostania się do raju? Dla nas, Europejczyków, dla chrześcijan, szaleństwem jest wiara w to, że zabijając niewinnych ludzi spodobamy się Bogu. Ale – jak widać – nie dla wielu muzułmanów. I to jest klucz do zrozumienia tragicznej sytuacji, w jakiej znalazła się cywilizacja europejska. Wyjaśnianie przyczyn islamskiego terroryzmu w kategoriach błędnej kultury multikulti jest po prostu uproszczeniem, fałszem i manipulacją. Myśląc, że to polityka multikulti jest przyczyną islamskiego terroryzmu, wpędzamy się w coraz głębsze nie-zrozumienie sytuacji. Zatem zmiana tej polityki też nie przyniesie pozytywnych efektów, bo nie ona jest odpowiedzialna za islamski terroryzm. Dzisiaj źródła tego terroryzmu mają korzenie islamskie, religijne, tkwią w chęci zniszczenia wszystkich, których oni uważają za wrogów. Są wśród nich chrześcijanie, jazydzi, Kurdowie, ale są również szyici z Turcji czy Afganistanu. Tam nie było polityki multikulti, prawda? Jeśli jeszcze nie jesteś drogi Czytelniku przekonany, to przyjrzyj się geografii zamachów terrorystycznych: zdecydowana większość przypada na Bliski Wschód i Północną Afrykę.
Oczywiście, należy dziś postawić tamę tej fali inwazji muzułmanów na Europę, ponadto należy uszczelnić granice, wzmóc kontrolę środowisk terrorogennych, deportować przestępców, oszczędniej przyznawać zasiłki, itd. Ale nie zapominajmy, że kilkadziesiąt milionów muzułmanów jest już w Europie, a do dokonania zamachów na dużą skalę wystarczy kilkadziesiąt osób. Nawet gdyby muzułmanów w Europie było kilka razy mniej, to i tak żadne siły policyjne i żadne służby bezpieczeństwa nie byłyby zdolne zapobiec wszystkim atakom terrorystycznym, do których doszło już na naszym kontynencie. Fala terroryzmu zaczęła się na dobre po wojnie w Iraku w 2003 roku, a kolejna przyszła po utworzeniu przez ISIS Kalifatu. I to jest klucz do zrozumienia sytuacji. To wiedzą doskonale politycy na całym świecie, tylko zbyt wiele różnych interesów przemawia przeciwko likwidacji siedliska terroryzmu światowego. Interesy USA, Rosji, Turcji, Iranu, Syrii, Arabii Saudyjskiej czy Izraela nie są wspólne. Wielu zależy na podtrzymywaniu destabilizacji na Bliskim Wschodzie. Reportażyści, których książki o ISIS omawiałem na tych łamach wskazywali, że przeciw tzw. PI należy użyć szyitów i ewentualnie umiarkowanych sunnitów. Że tylko muzułmanie mogą skończyć z terroryzmem, i że w tej walce bardzo pomocni są Kurdowie. Ci Kurdowie, których zwalcza Turcja – członek NATO i posiadacz drugiej co do wielkości armii w Pakcie Północnoatlantyckim…
Po Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Belgii, Francji, fala zamachów terrorystycznych dosięgnęła Niemcy. To już było zapowiadane przez PI w 2014 roku. Wystarczyło czytać i słuchać. Dziś tworzone napięcia w Europie sprzyjają celom Kalifatu. Sprzyja im wojna w Syrii, sprzyjają zamachy, sprzyja fala uchodźców, ale sprzyja również durne gadanie o konieczności deportacji wielkich grup muzułmanów z Europy. Po pierwsze, jak to zrobić? A po drugie, wystarczy sobie wyobrazić dalszą ich radykalizację, żeby zrozumieć, czym to może grozić. Tu nie trzeba wielkiej wyobraźni. Niestety, proste rozwiązania są dobre tylko na papierze… Bomba tyka, zapalnik trzeba rozbroić inteligentnie, a nie uderzając w niego na odlew siekierą. Polityka Europy musi być konsekwentna, długofalowa. Centralnym problemem jest jednak zakończenie wojny w Syrii i dekonstrukcja PI. To tam jest podstawowe źródło obecnego terroryzmu. Niemiec, który przystał na służbę w tzw. Państwie Islamskim, Abu Qatada, mówi Jurgenowi Todenhoferowi, autorowi książki „ISIS od środka”, że do zamachów dojdzie również w Niemczech. Wezwał do tego rzecznik IS (Islamic State – red.) Al-Adnani. Było to we wrześniu 2014. Rzecznik wezwał też do ataków na obywateli państw koalicji walczącej z PI. I jeszcze z wypowiedzi Abu Qatada: „Zadaniem naszej religii jest zasianie strachu w kufarze, muszą się nas bać. Nadal będziemy ścinać głowy. Obojętnie, szyitom, chrześcijanom, jezydom, czy komukolwiek innemu.” Mają to robić bombami, nożami, czym popadnie. I robią.
Czy można ich powstrzymać? To pytanie dla służb państw w całej Europie i wielu innych krajów na świecie. Proste recepty i oskarżenia pod adresem służb we Francji czy Niemiec są zaspokajaniem naszej narodowej megalomanii, ale od tego bezpieczeństwa nam nie przybędzie. Sami, w pojedynkę też nie damy rady. Europa musi być solidarna. Krytyka innych państw, bo u nich były zamachy, a u nas nie, jest rzeczą najgłupszą, jaką możemy robić. Obyśmy nie musieli prosić ich o pomoc… To tylko nadzieja, która umiera ponoć ostatnia.
Marek Palczewski
26 lipca 2016