Książka Grzegorza Jankowskiego „FAKT. Tak było naprawdę” jest właściwie panegirykiem, tekstem pochwalnym pod adresem gazety i jej redaktora naczelnego. Redaktorem naczelnym „Faktu” był przez 12 lat Grzegorz Jankowski.
Jankowski opisuje lata 2003-2011. Czy warto czytać książkę, której duch krytyczny jest mocno stępiony, a pochwały własnej polityki redakcyjnej rzadko kontrapunktowane opiniami jej przeciwników? Odpowiem przewrotnie, że warto. Warto, po to, żeby poznać filozofię tabloidu i filozofię działania jego redaktora naczelnego. Obie filozofie są ze sobą mocno powiązane i obie wpływają na siebie, tworząc związek przyczynowo-skutkowy.
Filozofia tabloidu, widziana oczami jego apologety, jest prosta: opisywać samo życie, sytuację prostych, biednych, pokrzywdzonych przez życie, układy lub Państwo ludzi, atakować niemoralnych, niekompetentnych urzędników i polityków (o których Jankowski ma jak najgorszą opinię), wyciągać na światło dzienne prywatne życie celebrytów, piętnować pychę, butę i arogancję władzy, oddawać głos ludziom spoza elity społecznej i politycznej. Jankowski pisze: „Głównym bohaterem naszej narracji jest człowiek skrzywdzony, bez pieniędzy, bez szans, obarczony rodziną, a nie polityk, nie ten, któremu się udało, który odniósł sukces”. „Fakt” walczył ze śmieciówkami, opisywał konflikty w zakładach i niewolniczą pracę. Cele stawiał sobie niezwykle szlachetne, można by powiedzieć, że nawet misyjne, gdyby nie pewne ale. Bo jednocześnie zaglądał celebrytom przez okna w ich prywatne życie i do staników gwiazd, demolował intymne sfery normalnych ludzi, niszcząc ich życie rodzinne, wymyślał niestworzone historie i kazał wierzyć w proste recepty na szczęście. Autor książki atakuje bezimiennych polityków, którzy chcą się przede wszystkim „nachlać, naćpać, nakraść” i pozostawać bezkarnymi. Atakuje elity, które w ciągu 27 lat nic nie zrobiły dla prostego człowieka. Populizmem czuć na kilometr. Trudno, ale dowody, gdzie są dowody? Nie ma ich, bo każdy argument łatwo byłoby obalić.
Jankowski opisuje z kim pił (z Łybacką i Janikiem), kto pali (Jarosław Kaczyński, Andrzej Duda, Ewa Kopacz), kto kogo oblał kawą (Donald Tusk Lecha Kaczyńskiego), kto jakim samochodem jeździ (Merkel – Audi 8, Duda – BMW), a kto zdradza własną żonę. Czytelnik dowiaduje się, jakie były układy i ustawki z politykami i celebrytami, „prowokacje” dziennikarskie (miano prowokacji jest tu raczej na wyrost, bo większość przeprowadzanych akcji nazwałbym raczej happeningiem lub wygłupem) i akcje charytatywne „Faktu” (chwała mu za to). „W dobre dni warto wierzyć” – śpiewały Czerwone Gitary, ale czy innych w „Fakcie” nie było? Czy nie było wewnętrznych konfliktów, mobbingu, o którym anonimowo w Internecie wypowiadają się byli pracownicy, czyż z pracy nie odchodzili dziennikarze nieakceptujący metod tabloidu? To mniej przyjemne aspekty pracy w „Fakcie” – czyli „jak było naprawdę”?
Tabloidy mają na sumieniu grzechy, które przez autora albo nie są dostrzegane, albo są marginalizowane. I książka, w dużych partiach, powtarza tabloidową narrację rzeczywistości poprzez jednostronność ujęć, stereotypizację zachowań, schematyzm objaśnień, słowem, poprzez upraszczanie obrazu świata i zjawisk, które opisuje. Gdyby problemy społeczno-polityczne były tak łatwo rozwiązywalne, jak usiłuje na to wskazywać Jankowski (a także gazeta, której był szefem), to można by zapytać, dlaczego politycy, intelektualiści, eksperci, itp., nie chcą tego zauważyć i porad prosto z tabloidu zastosować do wprowadzenia społecznego raju? Odpowiedź wydaje się oczywista: bo świat opisywany przez tabloidy, oparty na schematach „dobry biedny – zły bogaty”, „dobry obywatel – zła władza”, „dobry prosty człowiek – zły celebryta” - bo taki świat poza tabloidami właściwie nie istnieje. Bo rzeczywistość, w której żyjemy jest o wiele bardziej skomplikowana. Oczywiście, nie znaczy to, że czytelnicy tabloidów są głupi i niedouczeni. To byłoby kolejne uproszczenie. „Fakt” czy „Super Express” są gazetami czytanymi również przez osoby bardzo dobrze wykształcone, przez intelektualistów czy ekspertów. Ale nie do nich treści tabloidów są przede wszystkim kierowane. Dlatego też nie wymagajmy od tabloidu intelektualnych esejów, ale wymagać powinniśmy – jak od każdego medium – weryfikacji faktów, etycznych zachowań, oraz przede wszystkim rzetelności i uczciwości. A co się z tym wiąże: nieoszukiwania czytelnika i nieokłamywania go. Niestety – przyznaje to sam były redaktor naczelny „Faktu” – gazeta kłamała i wprowadzała w błąd swoich czytelników, wymyślając historie z d… wzięte o wielorybie płynącym Wisłą do Warszawy, o latających krowach, czy lądujących w Polsce zielonych ludzikach z kosmosu. Oko puszczone do czytelnika, że to tylko żart, nie załatwia sprawy, bo tego typu historie zawsze można było opublikować w rubryce satyrycznej czy humorystycznej, a nie na pierwszych stronach gazety, podnosząc w ten sposób jej sprzedaż. Celem tabloidów – i wie to każdy dorosły czytelnik – jest zwiększenie sprzedaży a nie jakość treści. I nie ma potrzeby, żebyśmy musieli wierzyć w bajki o misyjnych tabloidach. Ta ich tzw. misyjność - o której wyżej pisałem – wynika z troski o sukces marketingowy wśród masowego odbiorcy. Tego celu nie ukrywali założyciele tabloidów na Zachodzie, czemu miałbym nagle uwierzyć, że jest inaczej?
Są w tej książce opinie, z którymi nie sposób się nie zgodzić. Jak na przykład ta, że obecnie media w Polsce są partyjne, i że takie media tracą mandat społeczny. Szkoda tylko, że autor rzucając takie ciężkie oskarżenie nie zilustrował go przykładami. Podobną metodę zastosował zresztą wobec polityków: w masie ich potępił, w szczegółach, o każdym, który w książce występuje (z jednym może wyjątkiem) wypowiedział się pozytywnie, a często nawet w superlatywach. Trudno też polemizować z tezą autora, że to nie tabloidy są odpowiedzialne za tabloidyzację prasy czy telewizji. Tak, to prawda, to poważne niegdyś media, zauważając sukces komercyjny tabloidów, próbują nadrobić stracony dystans i przejmują metody i styl tabloidów.
Powtórzę, warto przeczytać tę książkę, żeby poznać ekwilibrystyczne myślenie osoby, która tworzyła tabloid, i która dostrzega niemal same pozytywne cechy prowadzonej przez siebie gazety, pomijając na ogół jej negatywne aspekty. Książka omawia najważniejsze sprawy, tematy, które pojawiały się na łamach gazety w ciągu 12 lat (2003-2014) i jako taki dokument może być cenną pomocą dla historyków prasy. Jankowski pisze „Chociaż „Fakt” nie był gazetą zaangażowaną politycznie, to rzeczywiście w znaczący sposób przyczyniliśmy się wtedy (2005 r. – red.) do zmiany władzy […] Dlatego ten dzisiejszy dualistyczny układ partyjny to zasługa mojej gazety”. Wiara autora w polityczne sprawstwo działalności tabloidu i uznanie go za medium rządzące polską rzeczywistością wydaje się być mocno przesadzona i bardziej świadczy o megalomanii niż o poczuciu rzeczywistości. Ale z drugiej strony, można autora zrozumieć, bo któż z nas nie lubi czasem „podkoloryzować” rzeczywistości?
Marek Palczewski
7 lipca 2016
Ps. Na marginesie sporu jaki wybuchł wokół wstrzymania rozpowszechniania książki nakazem sądowym. Jeśli w książce został podany nieprawdziwy fakt, to osoba poszkodowana może przecież wystąpić przeciwko wydawcy i redaktorowi w procesie cywilnym i zażądać odszkodowania za zniesławienie. Zakaz sądowy publikacji jest przejawem cenzury prewencyjnej, i w tym przypadku zgadzam się z opinią przedstawioną na stronie SDP przez Centrum Monitoringu Wolności Prasy http://www.sdp.pl/informacje/12962,cmwp-sdp-przeciwko-zakazowi-sadowemu-rozpowszechniania-ksiazki-fakt-tak-bylo-naprawde-grzegorza-jankowskiego,1466501020