Nie mogę się nadziwić Bogusławowi Chrabocie, reaktorowi naczelnemu „Rzeczpospolitej”. To że drukuje głównie - g ł ó w n i e - teksty deprecjonujące polityczne i parlamentarne znaczenie PiS - to jest jego prawo, pod warunkiem oczywiście, którego nie spełnia, że nie pozuje na bezstronność, nie udaje obiektywności. Przede wszystkim zaś nie można mu wybaczyć, że publikuje artykuły poniżej standardów publicystycznych, ponieważ przyczynia się do obniżania poziomu warsztatowego i umysłowego pracowników naszego zawodu. Sankcji za tę destrukcję oczywiście nie ma i co gorsza niewielu z dziennikarskiego fachu ją dostrzega. A to już straszne, gdyż stwarza niebezpieczeństwo zapaści naszej profesji, i tak już zagrożonej internetem.
Proszę bardzo - 23 maja Marek Miglaski, istny wędrowniczek partyjny, bo przecież przewędrował przez kilka ugrupowań i zdołał też zebrać trochę grosza posłując w Unii Europejskiej. Opublikował on artykuł, na szczęście niesążnisty, „Poważna Szydło, śmieszny Duda”. Tytuł to dość ostry w odniesieniu do głowy państwa No cóż – wolność słowa, każdy może, byle nie przekraczać zasad kultury. Migalski stanął u ich granic – nie obraził, ale nonszalancja jego wypowiedzi dziennikarskiej woła o pomstą do niebios.
Migalski po prostu stwierdza. Stwierdza bez żadnej troski o uzasadnienia swych pomysłów. To tak, jakby ktoś stwierdził, że w dniu ukazania się tego numeru „Rzeczpospolitej” było zimno – temu zimno, kto to wyraża. Migalski nie pisze więc o tym, co da się udowodnić, a to, co mu w się wydaje lub chce, żeby było. Otóż wydaje mu się, acz pisze to w trybie orzekającym o faktycznym stanie rzeczy, że prezydent i premier uzgadniają każdy gest, każde słowo wypowiedziane publiczne z Jarosławem Kaczyńskim. „Bez szemrania przyjmują polecenia i są poręcznym narzędziem w dłoniach prezesa” – pisze z dezynwolturą. Może i uzgadniają. Wszelako, po pierwsze, czy to źle, czy dobrze? Już sama niemożność odpowiedzi na to pytanie sprawia, że wypowiedź „wędrowniczka partyjnego” staje się „dziurawa”, podejrzana. A treść przedostatniego akapitu – to po wtóre - prymitywizuje tekst. Otóż autor pisze, że prezydent „wielokrotnie dawał dowody na to, że nie dorósł do powierzonego mu urzędu. Sprawuje najważniejszą funkcję w kraju, ale jego próby wciągnięcia się w zbroję Zawiszy Czarnego lub chociażby garnitur Lecha Kaczyńskiego są żenujące”. Ach, co za wyszukana retoryka, tylko że raczej w artykule publicystycznym dla dorosłych nie na miejscu. Lecz najbardziej irytują te „dowody na to, że prezydent...” itd. J a k i e d o w o d y?. Ani wcześniej, ani później Migalski nie przedstawia żadnych dowodów. Odbiorca, kiedy czyta o dowodach (jakichkolwiek) musi je poznać, naturalnie może się z nimi nie zgadzać, inaczej niż autor interpretować, uogólniać, komentować etc., ale muszą być skonkretyzowane w każdym przekazie medialnym. Tymczasem w elukubracji Migalskiego brak jakichkolwiek konkretów, nawet przesłanki, upoważniających do użycia słowa „dowody”. W internecie, który zawładnął naszymi umysłami, bywają dowody wirtualne; w komunikacji tradycyjnej nazywają się one tradycyjnie, a więc stosownie do swej istoty u r o j e n i a m i. Rojenia zaś wypowiadane publicznie ze śmiertelną powagą to, jak wiadomo, objawy różnych zaburzeń umysłowo-psychicznych.
I pomyśleć – doświadczony(?) redaktor naczelny dopuszcza na swe łamy publicystykę ułomną, wyzbytą najmniejszych uzasadnień, gołosłowną w ocenach, artykułującą dowody bez dowodów... Jakżeż przeto nie obawiać się regresu naszego zawodu. Tu nawet niewywołanego zalewem słów i myśli często bezładnych i nielogicznych, jak w internecie, a spowodowanych albo polityką redakcyjną, albo ignorancją redaktora najpoważniejszego dziennika polskiego od pierwszych lat dziewięćdziesiątych minionego wieku. Aż nie chcę pamiętać, że wówczas pracowałem w nim pod batutą Dariusza Fikusa i później Macieja Łukaszewicza. Wtedy było nie do pomyślenia, żeby tak pisać jak Marek Migalski. Szczególnie Łukasiewicz tępił każdą ocenę niepopartą rzetelną motywacją lub chociażby wskazaniem nader logicznych przesłanek.
No bo teraz „Rzeczpospolita” jest taka, jakie są partie, z którymi ten dziennik sympatyzuje...
Jacek Wegner.