Na naszym portalu w ciągu ostatnich dni pełno dyskusji o kulturze czy polityce, ale niewiele o dziennikarstwie. Postanowiłem przypomnieć, po co istnieje nasz portal. Właśnie po to, byśmy dyskutowali o warsztacie, etyce i powinnościach zawodu. Kilka dni temu na łamach Polska The Times ukazał się wywiad z Agnieszką Romaszewską, wiceprezes SDP, a na portalu cisza. Przerwę ją.
Agnieszka Romaszewska w rozmowie z Anitą Czupryn mówi o kłamstwach stosowanych przez dziennikarzy, o unikach polityków, o nieufności pomiędzy politykami a dziennikarzami. O tym, że politycy (zarówno rządowi, jak i opozycyjni) coraz częściej stosują „technikę mówienia swojego”; „Dziennikarz pyta, a polityk gada swoje” – mówi wiceprezes SDP. Zwraca też uwagę na potrzebę zaufania, jakie musi istnieć między rozmówcami, bo w przeciwnym razie „żadna rozmowa nie będzie miała sensu”. Polityk jest przekonany, często nie bez racji, że dziennikarz chce zrobić z niego kretyna. Dodałbym w tym miejscu: niestety, dziennikarz często ma rację. Jednak to sprawia, że politycy zamykają się w sobie, unikają odpowiedzi, a cierpi na tym jakość rozmowy. Przypomniałbym dobrą amerykańską zasadę, by na początku rozmowy rozluźnić atmosferę, zrelaksować rozmówcę, a do ataku (o ile to konieczne) przejść w dalszej części rozmowy.
Romaszewska podkreśla, że w rozmowie powinno chodzić o wyjaśnienie sprawy, i jeżeli „uparcie zadaje się pytanie, które nie ma sensu, to trudno oczekiwać sensownej odpowiedzi”. Oczywiście nawiązuje do rozmowy Karoliny Lewickiej z wicepremierem Piotrem Glińskim. Zaznacza, że rozmówcy trzeba pozwolić powiedzieć to, co chce, a potem się do tego odnieść. Ten fragment rozmowy zamieszczonej w The Times jest bardzo pouczający, a zainteresowanych odsyłam do oryginalnego tekstu http://www.polskatimes.pl/artykul/9127810,agnieszka-romaszewska-dziennikarz-nie-jest-propagandysta-warto-walczyc-o-prawde,id,t.html
Zgadzam się z Agnieszką Romaszewską, że my dziennikarze nie istniejemy sami dla siebie, lecz jesteśmy przedłużeniem czytelnika, słuchacza, widza, czy opinii publicznej. Dziennikarz nie jest (a właściwie: nie powinien być) propagandystą. O tym też pisałem wielokrotnie, również na tych łamach. Romaszewska definiuje tę propagandową działalność jako „nachalność, kiedy dziennikarz głosi, przekonuje, walczy, wiąże się też z omijaniem niewygodnych faktów”. Nie wypada – stwierdza A.R. – staczać walki o konkretne ugrupowanie polityczne, ale o prawdę – tak.
W tej rozmowie pojawiają się też inne, ciekawe wątki (np. mediów publicznych, Ukrainy, Trybunału Konstytucyjnego), ale po konkrety ponownie odsyłam do tekstu w Polska The Times. Tu chciałbym jeszcze przytoczyć fragment o roli takich instytucji, jak SDP, Press Club, czy Rada Etyki Mediów. Według Romaszewskiej REM brakuje autorytetu, a „Koncepcja, żeby być adwokatem dziennikarza, z którego linią polityczną się nie zgadza, jest właściwie ponad siły naszych środowisk”. Z tym zdaniem akurat mogę polemizować, bo pamiętam, że agenda SDP, jaką jest Centrum Monitoringu Prasy, co najmniej kilkakrotnie stawała w obronie dziennikarzy, których trudno byłoby posądzać o sprzyjające nam poglądy (np. orzeczenie ws. tygodnika NIE, czy w sprawie red. Ewy Wanat).
Jeżeli chodzi o pryncypia, to podzielam większość zasad wymienionych przez wiceprezes SDP. Jednak na poziomie szczegółów w kilku sprawach myślę inaczej. Nie nazwałbym pytania Karoliny Lewickiej pytaniem bez sensu. Minister kultury i dziedzictwa narodowego oczekiwał od marszałka województwa dolnośląskiego natychmiastowego wstrzymania premiery spektaklu w Teatrze Polskim we Wrocławiu, a dziennikarka zadała mu pytanie o podstawę merytoryczną i prawną tego żądania. Porażka komunikacyjna w tej rozmowie nastąpiła, kiedy prof. Gliński przeczytał część swojego pisma, a Lewicka uniemożliwiła mu doczytanie go do końca. Wówczas pouczyła go o roli polityka w programie publicystycznym, a polityk oskarżył TVP Info o uprawianie propagandy i manipulacji. Od tego momentu nie była już możliwa prawdziwa komunikacja, bo obie strony próbowały narzucić swój sposób prowadzenia rozmowy. Dziś, z perspektywy kilku tygodni, kiedy ostygły już emocje o spektakl, widać, że styl dziennikarski zastosowany w tej rozmowie nie sprawdził się. Istotne pytania, sformułowane w sposób zbyt emocjonalny nie doczekały się odpowiedzi, aczkolwiek były ważne dla publiczności. Po drugie, widać również, że Teatr Polski we Wrocławiu epatował publiczność zapowiedzią „treści pornograficznych” i wprowadził ją w błąd, albowiem, po pierwsze, w prawdziwej sztuce nie ma „treści pornograficznych” (w tej też ich nie ma!), a po drugie, co należy uznać za „treści pornograficzne” określa dopiero sąd, rozpatrujący taki zarzut. Przypomnę też, że w prawie polskim nie ma definicji pornografii i „treści pornograficznych”, nie można więc z góry przesądzać, co nią jest, a co nie jest. Te rzeczy umknęły z pola widzenia wielu dziennikarzom opisującym tę sprawę.
Odnosząc się z kolei do uwag Agnieszki Romaszewskiej o propagandzie dziennikarskiej i staniu po stronie prawdy, to na przykładzie prezentowania sporu (a nie „wojny”! - jak chcą niektóre tytuły prasowe) o Trybunał Konstytucyjny widać jak na dłoni, kto jest propagandystą, a kto nie. Kto w zaparte broni racji tylko jednej strony (Po lub PiS), a kto próbuje znaleźć szerszą interpretację sporu. Wśród dziennikarzy jest ich niewielu, ale poza „czarno-biały obraz miasta” próbowali wychylić się m.in. Andrzej Stankiewicz, Michał Szułdrzyński i Łukasz Warzecha. Nie znaczy to, że podzielam ich argumenty. Wielu nie podzielam, ale przynajmniej dopuszczają oni dyskusję, a nie głoszą jedynie słuszne prawdy. I o to chodzi w dziennikarstwie. W dziennikarstwie, w którym coraz więcej jest propagandy.
Marek Palczewski
3 grudnia 2015