Nie jestem fanem Durczoka, ale to, co zrobił tygodnik „Wprost”, to skazanie bez okazania dowodów winy i bez procesu. Dziennikarstwo insynuacyjne, oparte na plotkach i pomówieniach podnosi nakład. Tylko, czy to jest jeszcze dziennikarstwo?
Tydzień temu „Wprost” opublikował zwierzenia dziennikarki znanej stacji telewizyjnej, która oskarżała swojego szefa o molestowanie. Padły oskarżenia, nie padło nazwisko „oskarżonego”. Media zawrzały i rozpoczęły się poszukiwania i domysły. Po tygodniu, w kolejnym artykule „Wprost” nie pozostawił już wątpliwości: oskarżył Kamila Durczoka.
Nie wiem, czy Kamil Durczok molestował. Nie wiem, czy ma coś na sumieniu (sam twierdzi, że nie), ale dopóki nie został osądzony i skazany, pozostaje domniemanie niewinności. To po pierwsze. Po drugie: dlaczego osoba molestowana nie złożyła doniesienia na Durczoka, dlaczego milczała przez rok, dwa, lub więcej? Wiem, że to dla niej jest na pewno bardzo trudna decyzja, ale dopóki nie zdobędzie się na nią, dopóty nie ma sprawy (karnej). Gdzie są inne molestowane panie, o których mówi anonimowo informatorka „Wprost” – jeżeli istnieją, to dlaczego nie potwierdzają rewelacji tygodnika? Po trzecie, jeżeli się oskarża, to należy przedstawić twarde dowody, i mając je w ręku można pytać o sprawę Durczoka. Tak na przykład uczynił Carl Bernstein, jeden z dziennikarzy opisujących aferę Watergate, gdy poinformował prokuratora generalnego USA Johna Mitchella, że wie, iż ten kierował tajnym funduszem służącym reelekcji prezydenta Nixona, z którego opłacani byli włamywacze do siedziby partii demokratycznej w kompleksie Watergate. Ale żeby to wiedzieć dziennikarze przeprowadzili kilkumiesięczne śledztwo, a „Wprost”? A „Wprost” cytuje anonimowo jedno źródło informacji. Nawet jeśli mówi ono prawdę, to co będzie, jeśli się wycofa, zeznań nie złoży, i nikt nie potwierdzi owych sensacji? Zostaną plotki i pomówienia za cały warsztat dziennikarski. Bo oprócz jednego źródła trzeba mieć też inne, a najlepiej też dokumenty (zeznania, akta, notatki, itd.), ale to ja mam o tym przypominać doświadczonym dziennikarzom śledczym… No chyba, że to żadną miarą nie jest dziennikarskie śledztwo (i wszystko na to wskazuje), tylko zaplanowana, rozmyślna egzekucja, w której za dowody służą insynuacje. Nie wykluczam, że Durczok może być oskarżony o molestowanie (jak zresztą każdy z nas, jeżeli komuś tak się spodoba), ale są jeszcze komisje, metody weryfikacji, sądy i proces. Pośpieszny wyrok medialny wydany przez gazetę nie może zastąpić tych procedur.
Jest jeszcze inna sprawa: w drugim artykule we „Wprost” pojawiają się oskarżenia wobec Durczoka z sugestiami posiadania i zażywania narkotyków, informacje o kolekcjonowaniu przez niego filmach pornograficznych i kupowanych seksgadżetach. Dziennikarze (Sylwester Latkowski i Michał Majewski) zaglądają do jego laptopa, płyt, pendrive’a, notatek i e-maili. Oglądają zdjęcia jego i jego przyjaciół z wakacji, film pornograficzny z koniem, czytają korespondencję z nauczycielka języka angielskiego. Grzebią, niczym policja, acz bezprawnie, w jego rzeczach osobistych. Robią to, czego nie pozwalali robić w stosunku do siebie w słynnym najeździe ABW na redakcję tygodnika „Wprost”. Naruszają tajemnice dziennikarskie (może podglądają jego źródła informacji?) Kamila Durczoka, czyli tę wartość, którą wcześniej tak bardzo chronili. Cóż, widać, że stosowanie podwójnej miary jest tutaj normą.
Kolejna sprawa: prywatność. To, co robił Kamil Durczok w swoim (nieswoim?) mieszkaniu, jeśli nie miało związku z jego publiczną działalnością, nie powinno interesować dziennikarzy, ani nikogo innego. Ale tygodnik „Wprost” lubi chyba grzebać w cudzych majtkach i zaglądać do cudzych łóżek. Wcześniej była sprawa Fibaka, a teraz jest sprawa Durczoka. A Katonem, wydającym moralne (choć nie tylko) wyroki jest człowiek nazwany przez Andrzeja Stankiewicza (który odszedł z „Wprost”, kiedy Latkowski został redaktorem naczelnym pisma) „byłym gangsterem”. Wiem, że akurat to, kim jest (a raczej był) Latkowski, nie powinno wpływać na ocenę działań tygodnika, ale z drugiej strony nie można nie mieć uczucia absmaku.
Jeszcze raz powtórzę: nie twierdzę, że Durczok jest niewinny, ale dopóki nie ma twardych dowodów jego winy, to nie należy go oczerniać i skazywać na dziennikarską śmierć. Tygodnik „Wprost” zabawił się w policję, prokuratora i sędziego zarazem. Wydał wyrok, i nie dał szans na obronę.
Może ta historia zwróci przy okazji uwagę dziennikarzy i mediów, żeby nie wystawiać zbyt szybko ocen i nie skazywać ludzi przed właściwym wyrokiem sądowym. Lista poszkodowanych przez media jest długa. Teraz na tej liście znalazł się – być może – dziennikarz. Na pewno trzeba wyjaśnić sprawę molestowania, ale co będzie jeśli się okaże, że go nie było? Co nam tygodnik „Wprost” przedstawi w kolejnej odsłonie, i czy się nie skończy tak, jak z taśmami: był temat, ale bardzo wybiórczo potraktowany, i do dziś nie wiemy, o co naprawdę chodziło. A o co chodzi z Durczokiem? Czy na pewno o Durczoka, czy o molestowanie, a może o to, że show must go on…
Marek Palczewski
18 lutego 2015