Trudno powiedzieć, czy był to rok dobry dla dziennikarstwa. Wydaje się, że nie był ani dobry, ani zły. Ot, taki przeciętny. Pod pewnymi względami był to jednak rok dziwny, i o tym będzie poniżej.
Za newsa roku w konkursie Grand Press została uznana informacja o podsłuchanych rozmowach polityków w restauracji „Sowa i przyjaciele”. Z pewnością nie było newsa, który miałby w 2014 roku większy rozgłos. Ale czy rozgłos musi być równoznaczny ze znaczeniem? I czy ten news był wynikiem pracy dziennikarzy? Przypomnę, że jego główni propagatorzy, czyli Sylwester Latkowski, Michał Majewski i Piotr Nisztor w swoich książkach o aferze podsłuchowej podkreślali, że ten ostatni (czyli Nisztor) obszedł kilka redakcji (m.in. TVP Info, wSieci i Puls Biznesu), i że nigdzie nie chcieli owych rewelacji opublikować. Dopiero tygodnik Wprost zdecydował się na ujawnienie treści tych rozmów. Uważam, że dziennikarzom Wprost należy się uznanie, albowiem w przeciwnym razie ta ważna sprawa nie ujrzałaby światła dziennego. Ale, z drugiej strony, taki rodzaj newsa bywał wcześniej określany jako „kwitowy” (o dziennikarstwie „kwitowym” pisał Paweł Kwiatkowski w książce „Przedsiębiorstwo Apokalipsa”). Jaka była bowiem zasługa redakcji w zdobyciu tej informacji? Do tej pory nie została ona dokładnie wyjaśniona. Ocenę pozostawiam czytelnikom. Patrząc na to z trzeciej strony, można by powiedzieć, że o wiele bardziej znaczące i ważne dla bieżących spraw i dla przyszłości naszego kraju były newsy o kanonizacji Jana Pawła II, czy o tym, że Donald Tusk został przewodniczącym Rady Europejskiej. Oczywiście, konstrukcja nagrody Grand Press jest taka, że przyznaje się ją za odkrycie ważnej informacji i przekazanie jej do publicznej wiadomości, a z nie za jej merytoryczną i obiektywną wartość w polityce krajowej, czy zagranicznej. Z pewnością news o podsłuchach prominentnych polityków posiadał więcej tzw. wartości informacyjnych (choćby z tego powodu, że dotyczył afery i był informacją negatywną), ale trudno powiedzieć, żeby był wynikiem pracy dziennikarskiej (reporterskiej). Był natomiast poddany obróbce redaktorskiej (w takim sensie, że został zaakceptowany do publikacji przez redaktora naczelnego, i że został opracowany przez redaktorów przed jego ujawnieniem). Warto dodać, że Grand Press w kategorii newsa (podobnie jak i w pozostałych) przyznaje się za: a) wybitne walory warsztatowe; b) znaczenie materiału dla opinii publicznej, c) ciekawy, indywidualny charakter materiału, d) zachowanie standardów etycznych dziennikarstwa. Mogę uznać, że wspomniana informacja spełniała kryteria b) i c). Co do pierwszego (a), to raczej nie, a co do ostatniego, to nie mogła spełnić, bo została uzyskana metodami nieetycznymi (aczkolwiek są sytuacje, kiedy takie metody bywają przez kodeksy etyki dziennikarskiej dopuszczalne – więc rodzi się pytanie, czy wtedy są one etyczne czy nie? To jest przykład błędnego koła w etyce dziennikarskiej). Tak, czy inaczej, afera była głośna, ale jakiś niesmak w całej tej sprawie pozostaje.
W innych kategoriach miałbym łatwiejsze zadanie, by jednoznacznie wskazać dziennikarzy, którzy w minionym roku – jak to się mówi - „tworzyli różnicę”. Zatem, w kategorii wywiadu podobały mi się rozmowy Roberta Mazurka (szczególnie wywiad z Joachimem Brudzińskim), Jacka Nizinkiewicza i Magdaleny Rigamonti (jeśli chodzi o prasę) oraz Konrada Piaseckiego i Marcina Zaborskiego (w radiu). Za reportaże zbiorowo wyróżniłbym zespoły Magazynu Ekspresu Reporterów TVP2 i Dużego Formatu Gazety Wyborczej. W kategorii publicystyki prasowej laur przyznałbym – oczywiście te nominacje, jak wszystkie inne, są czysto subiektywne – Bronisławowi Wildsteinowi za artykuły o Ukrainie oraz Andrzejowi Stankiewiczowi za komentarz polityczny, a wśród programów telewizyjnych „z misją” – Tomaszowi Sekielskiemu za cykl „Po prostu”. I na koniec, Rzeczpospolitej za dodatek Plus Minus.
Miniony rok był również świadectwem solidarności dużej części środowiska dziennikarskiego, które stanęło w obronie prawa dziennikarzy tygodnika Wprost do zachowania w tajemnicy źródeł informacji w aferze podsłuchowej, a także wystąpiło z protestem wobec zatrzymania przez policję dziennikarzy pełniących swoje zawodowe obowiązki w czasie wtargnięcia przez demonstrantów do siedziby PKW. Jednak już stosunek do marszu w obronie demokracji i wolności mediów wywołał wśród dziennikarzy kontrowersje, i to na dwóch płaszczyznach: czy demokracja i wolność mediów w Polsce jest zagrożona, oraz czy dziennikarze powinni brać udział w manifestacjach organizowanych przez partie polityczne? Moja odpowiedź na oba pytania brzmi NIE. Oczywiście, każdemu wolno decydować we własnym sumieniu, co jest stosowne, a co nie. Jednak wybierając czynny udział bezpośredni w akcji organizowanej przez partię polityczną (niezależnie czy to przez PiS, PO, PSL, czy przez SLD), stałbym się dziennikarzem niezależnym inaczej. A tego sobie na Nowy Rok 2015 bynajmniej nie życzę!
Marek Palczewski
30 grudnia 2014