Sejm uczcił pamięć zmarłego aktora Stanisława Mikulskiego. Żeby postawić PiS w niezręcznej sytuacji, chytrze połączono to z hołdem, oddanym zmarłemu w tym samym czasie Kazimierzowi Świtoniowi, twardemu, niepokornemu opozycjoniście. Opozycja PiS-owska mogła wyjść z sali przy hołdzie dla Mikulskiego, ale wtedy powiedziano by oczywiście: ”Świtonia nie uczcili”…
Składanie łącznego hołdu postaciom tak różnym, wręcz istotowo przeciwstawnym, to n-ty przykład, jakim krajem jest dziś Polska: krajem totalnego zhomogenizowania wartości, zacierania wszelkich granic – z granicami przyzwoitości włącznie. Ale o przyzwoitości nie ma co już dziś w Polsce mówić; to słowo zupełnie zatraci niedługo w społecznej świadomości znaczenie.
Mikulski był kiepskim aktorzyną. Nawet w jego aktorskim opus vitae – serialu o kapitanie Klossie – widać to wyraźnie, zwłaszcza w zderzeniu z aktorstwem wysokiej próby, reprezentowanym przez Karewicza – Brunnera. Ale Mikulski był za to wiernym synem polskiej partii komunistycznej, a jego rodzina zasłużyła się wielce w walce „z bandami”, czyli w niszczeniu ludzi polskiej wolności i niepodległości. Dopiero teraz wyszło na jaw, że Mikulski był nawet członkiem KC, najwyższego politycznego ciała w PRL. Nic więc dziwnego, że powierzono mu rolę, która go de facto unieśmiertelniła. Partia umiała nagradzać swoich…
Klincz na linii Mikulski – Świtoń wskazuje na totalną bezradność obozu opozycji politycznej w Polsce, bezradność, która jest ciężkim grzechem zaniedbania. Od początku bowiem tzw. transformacji obóz niepodległościowy, widząc przecież, że o kształt Polski po ’89 r. trzeba będzie stoczyć walkę, i to nie tylko polityczną, ale przede wszystkim walkę o świadomość, nie zrobił nic (lub prawie nic), co prowadziłoby do stworzenia w naszym kraju alternatywnego obiegu kulturalnego: instytucji, firm medialnych, środowisk opiniotwórczych, form promowania prawdziwych osiągnięć w dziedzinie kultury, forów dyskusyjnych etc. O wadze takich środków dobrze wiedzieli Michnik i jego akolici i oni postarali się, by przejąć w Polsce rząd dusz na każdym, najmniej nawet pozornie znaczącym odcinku.
Toteż dziś wszelkie autorytety moralne i artystyczne kreowane są na ul. Czerskiej i w jej okolicach, a my nie jesteśmy w stanie przeciwstawić im niczego serio, na dostrzegalną skalę. Walec kulturalny poprawności politycznej śmiało prze więc naprzód, miażdżąc wszystko, co stawia mu najbardziej choćby nieśmiały opór, kreując na bohaterów i kreatorów życia duchowego w naszym kraju różne miernoty, „minerów wartości”, deprawatorów, polakożerców, eksperymentatorów z Bożej łaski, beztalencia, szalbierzy e tutti quanti.
W efekcie – wartości prawdziwe zmuszone są kwitnąć gdzieś pokątnie, z łaski różnych burmistrzów, prezesów, naczelników, dyrektorów, którzy łaskawie pozwolą wynająć salę, zorganizować spotkanie, opublikować gdzieś niszowo tekst lub wydać książkę.
Co ciekawe – nawet już okrzepli jako tako prawicowi magnaci medialni (a są już tacy!) nie kwapią się do ruchów bardziej zdecydowanych, nasładzając się wysokimi nakładami ich pism i rosnącą oglądalnością czy słuchalnością zawiadywanych przez nich mediów elektronicznych. Nad wszystkim zaś unosi się „duch parlamentaryzmu”, decyzja, że nie będzie się wykonywać żadnych „ruchów gwałtownych”, bo one są „niedemokratyczne” (co ustalają demokraci w rodzaju pana Lewatywy – Komorowskiego!). W ten sposób ci, którzy dziś rządzą Polską, sięgając po metody totalnie niedemokratyczne eliminują z naszego życia resztki wolnej, nieskrępowanej myśli i twórczości przy milczącej zgodzie naszych elit – politycznych i kulturalnych.
Historia wystawi za to rachunek, być może już niedługo.