Między nami dziennikarzami (4)
„Definitywne ustalenie” (sic!) wyników wyborów samorządowych spowodowało, że dziennikarski mainstream może znów oddać się nasładzaniu władzy i wypychaniu marginalnych wydarzeń na czołówki serwisów informacyjnych oraz politycznym pyskówkom w licznych studiach i redakcjach z udziałem przedstawicieli naszej klasy politycznej. Póki nie wszystko było jasne, mainstream milczał lub pobąkiwął nieśmiało coś o „zamieszaniu”, o „niejasnościach”… Słowo „fałszerstwo”, mimo wszelkich znamion takowego w licznych miejscach w Polsce, w ogóle nie padło z głównych „publikatorów”, a gdy użył go publicznie Jarosław Kaczyński, zagrożono mu skierowaniem sprawy do Komisji Etyki Poselskiej, co zaproponował ni mniej ni więcej tylko… Stefan Niesiołowski(!). I jak tu nie kochać tego kraju miłością gniewną (z ang. angry love)?
Czy chcemy czy nie, PiS znów wybory przegrał, w niektórych miejscach dość dotkliwie. Nie idzie o to, że wszędzie nie wygrał, ale o to, że nie wygrał tam, gdzie coś by to znaczyło. Zaś przykłady Częstochowy, Radomia czy Słupska każą w ogóle zastanawiać się nad tym, w jakim naprawdę kraju żyjemy. Czy np. dopominanie się dzisiejszej prawicowo-niepodległościowej opozycji o radykalną zmianę ma społeczny mandat? Społeczne przyzwolenie? I czy opozycyjne (wolne) dziennikarstwo ma w ogóle rację bytu? Skoro ludzie głosują na rządzący od 7 lat układ polityczny, który niszczy Polskę, znaczy, że w tym niszczonym kraju jest im dobrze i żadne polityczne zaklęcia tego nie zmienią, jak nie zmieni tego kładzenie tym ludziom przed oczy nagich faktów.
Ucieczka od wolności na masową skalę, „lemingizacja” polskiego społeczeństwa mogą mieć jednak – i to już w najbliższej przyszłości! – konsekwencje idące znacznie dalej. Społeczna afirmacja istniejącego porządku prawnego, gospodarczego i politycznego w Polsce AD 2014 może bowiem ośmielić władzę (i tak niewiele sobie robiącą z opinii publicznej, protestów, petycji etc.) do działań jeszcze bardziej radykalnych, które do tego będą oczywiście wsparte przez prorządowych dziennikarzy (a imię ich legion).
Nie będę gołosłowny.
Pewna instytucja (co się zowie publiczna) zaprosiła do siebie dziennikarzy opozycyjnego medium, by z jej siedziby medium to nadało audycję publicystyczno – informacyjną. To dość częste praktyki, nie było więc w tym niczego szczególnego. Jeden z dziennikarzy zaprosił do udziału w audycji pewnego bardzo znanego posła opozycji. Gdy zobaczył to dyrektor instytucji – po reytanowsku zakrzyknął „Nigdy!” A ponieważ fatalnym (???) zbiegiem okoliczności ów dziennikarz był na co dzień pracownikiem tej zapraszającej instytucji – krótko potem stracił on pracę.
Czy ta sprawa będzie miała ciąg dalszy? Mam nadzieję, że tak, i to głośny. Chciałoby się wierzyć, że za usuniętym z pracy za rzetelne wypełnianie dziennikarskich obowiązków człowiekiem ujmą się koledzy – dziennikarze z innych mediów, także tych głównego nurtu. Bo - jak pamiętamy może ze szczenięcych podwórkowych lat – krążyła wówczas wśród dzieciarni taka maksyma: „Nie śmiej się, dziadku, z cudzego wypadku, bo dzisiaj mój, a jutro twój”.
A owo „jutro twój” znaczyć może, że wkracza w nasze życie regularny totalitaryzm, prawdziwy faszyzm (eurofaszyzm) z wilczymi biletami, berufsverbot i im podobnymi praktykami. Nie jestem nawet pewien, czy to już nie funkcjonuje, co i raz słyszy się bowiem o kłopotach bądź utracie pracy przez ludzi, którzy znaleźli się w niewłaściwym towarzystwie w niewłaściwym czasie i niewłaściwym miejscu… Zaraz później kłopoty ma współmałżonek, a ich dziecko nagle dziwnie jakoś opuściło się w nauce…
Dziennikarstwo to zawód… trudny: publiczny, etyczny, interwencyjny… Bywa, że niebezpieczny. Każdy, kto w te szranki wchodzi, powinien o tym pamiętać.