Miałem piękny sen, a w nim: Czesław Małkowski nie został prezydentem, skazano zabójców Jarosława Ziętary, a zatrzymanych w siedzibie PKW dziennikarzy sąd uniewinnił a policja przeprosiła. Prawda, że piękne? Niestety, to tylko sen.

Rzeczywistość skrzeczy: już 6 lat trwa proces oskarżonego o gwałt byłego prezydenta Olsztyna Czesława Jerzego Małkowskiego. Małkowski przed sądem w Ostródzie (już 3 lata!) odpowiada za molestowanie urzędniczek i za gwałt na ciężarnej kobiecie. Dowody na wyuzdanie byłego prezydenta były pokazane w nagrodzonym w Łodzi reportażu Magdy Zagały „Seksafera w ratuszu” (Superwizjer TVN). Małkowski prowadzi w nim obsceniczne rozmowy, w których nie przebiera w słowach na ch, d i p,  i siedzi roznegliżowany w fotelu w gabinecie prezydenckim ze swoim męskim atrybutem na wierzchu. Skompromitowany macho odwołany w referendum ponownie staje w wyborach i ma szanse na sukces! Dyktuje warunki, bo na debatę prezydencką godzi się, o ile nie będzie poruszana sprawa jego procesu, i – o dziwo – organizatorzy (studenci wydziału humanistycznego Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego) godzą się na to! To rzecz bez precedensu, niestety ośmieszająca organizatorów. Na szczęście są jeszcze w Olsztynie ludzie honoru: wspólny list podpisali Łukasz Adamski z tygodnika „wSieci” i Marta Bełza, była dziennikarka „Gazety Wyborczej”. Apelują, by nie głosować na Małkowskiego w drugiej turze. Ale w pierwszej głosowało na niego 39 procent olsztynian. Co będzie, jeśli jednak zostanie skazany przez sąd? Gdzie schowają głowy ci, którzy chcą go wybrać na najważniejszy urząd w mieście? Chciałoby się zakrzyknąć: „ludzie, czy wiecie, co robicie?” Jednak myślę, że oni wiedzą, i że dla nich takie pojęcia jak „moralność”, „sprawiedliwość”, „prawo” to puste słowa. Co więcej, obawiam się, że sąd długo jeszcze może się zastanawiać, co zrobić z tym gorącym kartoflem. Podpowiem: może Ostróda leży zbyt blisko Olsztyna? Na marginesie: kto wymyślił, żeby tę sprawę pozostawić do rozstrzygnięcia lokalnym elitom?

Z tego, że pozostawienie sprawy na miejscu może być niekorzystne widać na przykładzie śledztw dotyczących zaginięcia w 1992 roku dziennikarza „Gazety Poznańskiej” Jarosława Ziętary. Dwukrotnie umarzane w Poznaniu, przekazane do Krakowa, wreszcie ruszyło z miejsca, i mamy już trójkę oskarżonych w procesie o zabójstwo dziennikarza. Środowisko dziennikarskie od wielu lat było przekonane, że Jarosław Ziętara został zamordowany, ale poznańscy prokuratorzy nie dawali temu wiary (choć, żeby powiedzieć prawdę, nie wszyscy) i dopiero prokuratorzy krakowscy ujawnili, kto stał za jego „zniknięciem”. Do podejrzanego o podżeganie do zabójstwa Ziętary Aleksandra G. dołączyli na dniach z zarzutami pomocnictwa w porwaniu i zabójstwie dziennikarza Mirosław R. i Dariusz L. – byli ochroniarze Elektromisu, spółki należącej do Mariusza Świtalskiego. Wszyscy trzej nie przyznali się do popełnienia zarzucanych im czynów. Dużo na ten temat piszą w „Gazecie Wyborczej” Wojciech Czuchnowski i Piotr Żytnicki. Powołują się na własne źródła, których – co zrozumiałe – nie ujawniają. Czyli, objaśniając to niezorientowanym, ich wiadomości pochodzą z przecieków z prowadzonego śledztwa. Co ciekawe, dziennikarze piszą, że „jeden z prokuratorów” powiedział im, że zarzuty nie obejmują Świtalskiego, i że „nie ma dowodów, by brał udział w jakimkolwiek spisu przeciwko Ziętarze […] nic na niego nie mamy”. Hm, to zastanawiające. Pierwszy raz spotkałem się z takim manewrem; jeśli nic nie mają, to po co o tym mówią? Przecież nikt ich nie prosił, żeby mówili… Już wcześniej pisałem, że może tu chodzić o swoistą współpracę pomiędzy dziennikarzami a ich źródłem (źródłami), ale pewności nie mam. Przyśniło mi się co prawda, że była to wspólna prokuratorsko-dziennikarska prowokacja pod adresem Świtalskiego, ale to był tylko sen, i nie wiadomo, czy piękny…

Trzeci proces trwa w Warszawie przeciwko zatrzymanym w siedzibie PKW dwóm dziennikarzom: Janowi Pawlickiemu z TV Republika i fotoreporterowi Tomaszowi Gzelli z PAP-a. Oskarżeni zostali o naruszenie miru domowego. Wielu dziennikarzy stanęło w ich obronie, ale z niektórych redakcji nikt. Sprawa jest dla mnie z gatunku oczywistych: dziennikarze nie powinni być zatrzymani, bo wykonywali swoje służbowe obowiązki. To raczej policja powinna się tłumaczyć z tego, dlaczego ich zatrzymała i dlaczego utrudniła im pracę. Jeśli mamy żyć w państwie prawa, to nie tylko obywatele odpowiadają za porządek, ale policja też odpowiada przed obywatelami. Dziwi mnie, że tej prostej zasady nie rozumieją niektórzy dziennikarze. Ja nie bronię wszystkich, którzy wtargnęli do siedziby PKW, ale w tym wypadku wątpliwości nie mam. Warto jednak, by ci którzy nie chcą być solidarni z zatrzymanymi, bo się boją utraty pracy lub z innych powodów, zastanowili się, bo gdy przyjdzie kolej na nich, to nikt się za nimi nie ujmie… chyba, że koledzy, którzy dziś milczą, bo zatrzymali nie naszych.

W moim pięknym śnie wszystko ułożyło się w zgodzie z moralną i prawną (mam nadzieję) sprawiedliwością. Jak będzie w rzeczywistości – nie wiem. Mój kolega dziennikarz, z którym o tym rozmawiałem powiedział, że jemu nie jest wszystko jedno. Mimo, że już od lat nie pracuje w „Gazecie Wyborczej”.

Marek Palczewski
27 listopada 2014 roku

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl