George Orwell – dziennikarz z misją
Nazwisko George’a Orwella wywołuje zazwyczaj jedno skojarzenie: dwie powieści polityczne – Rok 1984 i Folwark zwierzęcy. Co bardziej „obczytani” wymienią jeszcze pewnie W hołdzie Katalonii, a może i Na dnie w Paryżu i w Londynie.
A przecież Eric Blair (bo tak się naprawdę nazywał Orwell) był przede wszystkim dziennikarzem – gazetowym i radiowym. Służył społeczeństwu jako korespondent wojenny, recenzent literacki i filmowy, autor radiowych pogadanek o różnych, ale zazwyczaj ważnych sprawach. Toteż dobrze się stało, że FRONDA wydała zbiór publicystyki Orwella (Gandhi w brzuchu wieloryba), zbiór bardzo starannie przygotowany, wyposażony w obszerne komentarze i przypisy – nie tylko te od tłumacza i autora wyboru, Bartłomieja Zborskiego, ale także te, którymi opatrzył poszczególne teksty wydawca angielski przy okazji ich pierwszego wydania książkowego.
Otrzymaliśmy dzięki temu książkę różnorodną tematycznie, która stanowi bezcenne kompendium wiedzy i o samym autorze i o Anglii jego czasów.
Można powiedzieć, że George Orwell urodził się po to, by zostać dziennikarzem. Cokolwiek robił, znajdowało odbicie w tym, co pisał – albo odwrotnie: imał się różnych zadań i misji, by komentować świat. Było to jednak komentowanie szczególne: nie szło o proste relacjonowanie, a o dążenie do odkrycia istoty mechanizmów (politycznych, społecznych, ekonomicznych), o zdzieranie masek pozorów i kłamstwa, które świat obserwowany przez Orwella tak chętnie przywdziewał dla ukrycia swych brzydkich postępków.
Gdyby chcieć najkrócej określić, na czym polegała misja dziennikarska Orwella, można by napisać, że demaskował pozory, że szukał rzeczywistych intencji ludzkich decyzji, że drążył tam, gdzie prawda ukryta była często głęboko. Jego ulubionym zajęciem było np. demaskowanie hipokryzji polityków i innych osób publicznych, różnych mędrków, „myślicieli”, „wizjonerów”. Już wówczas bowiem, w latach 30., 40., czyli latach największej aktywności zawodowej autora Roku 1984, pojawiały się zalążki tego, co dziś nazywamy „poprawnością polityczną”, masową hipokryzją, manipulatorstwem – słowem wszystkiego tego, co dziś jest zmorą naszego świata. Orwell nie miał poglądów prawicowych – w gruncie rzeczy był socjalistą i pacyfistą, ale postawy pacyfistyczne zwalczał zaciekle w latach II wojny światowej, twierdząc konsekwentnie, że ideologiczny pacyfizm służy Hitlerowi i Stalinowi, zwłaszcza temu ostatniemu. Zaś co do socjalizmu – można powiedzieć, że domagał się po prostu sprawiedliwości społecznej, uczciwego podziału dóbr, wypracowanych wspólnym wysiłkiem. Czy to grzech?
Nie można go było przypisać do żadnej partii – był człowiekiem wolnego ducha i umysłu; jak trzeba było, miał gorzkie słowa dla każdego, nawet dla tych, z którymi sympatyzował. Bo szło o prawdę, o zdrowy rozsądek.
Był człowiekiem dobrze ogólnie wykształconym, choć pewnie nie erudytą. Ale we wszystkim, za co się brał, pokazywał kompetencję – czy pisał o literaturze kryminalnej czy o dramatach Oscara Wilde’a, o najnowszych tendencjach w angielskiej prozie czy o traktatach społecznych, o filmie czy o wojennych broszurach propagandowych. Można powiedzieć: był wiernym sobie w najprostszym znaczeniu tego słowa – nie chodził na skróty czy „koncesje”, co w zawodzie, który uprawiał, jakże często miało (i ma!) miejsce.
Po lekturze Gandhiego w brzuchu wieloryba chciałoby się napisać: dziś prawdziwych dziennikarzy już nie ma. To oczywiście nieprawda, ale jakże trudno znaleźć dziś dziennikarza, który ma misję polegającą na czymś innym, niż tylko na napełnieniu kieszeni i żołądka. I jeszcze na zasłużeniu na poklask rządzących.
Wojciech Piotr Kwiatek