Nic już nie będzie tak jak dawniej. Wcześniej afera Snowdena, a teraz afera podsłuchowa pokazują, że świat jest totalnie zinwigilowany. Niestety, w takim świecie żyjemy. Ale, czy musimy się na to godzić?
Eryk Mistewicz w felietonie opublikowanym w „Do Rzeczy” pisze, że po zachłyśnięciu się technologią, szybkością i dostępnością nowych mediów wracamy do papierowych listów dyplomatycznych, rozmów w cztery oczy, i zaczynamy od początku, od człowieka.
Brzmi to tak, jak byśmy wracali do natury, ale w wieku cyfryzacji powrotu do stanu pierwotnego nie ma. A jeśli nawet w jakimś sensie jest, to wracamy raczej do stanu znanego z doktryny społecznej Tomasza Hobbesa bezwzględnej, dzikiej walki wszystkich ze wszystkimi, niż do naturalnej dobroci, opisywanej przez Jana Jakuba Rousseau.
Warto poczytać książkę dziennikarza brytyjskiego „Guardiana” Glenna Greenwalda, zatytułowaną „Snowden. Nigdzie się nie ukryjesz”, żeby przekonać się, jak daleko zaszliśmy w inwigilowaniu społeczeństwa. Straciliśmy prywatność jak niegdyś niewinność, jesteśmy monitorowani na okrągło, i nie sposób się ukryć przed powszechnym podglądaniem nas przez media, służby, czy innych ludzi wyposażonych w doskonałe instrumenty podsłuchowe, ukryte kamery i mikrofony. Dziś każdy może być „dziennikarzem” na nadmorskiej plaży i okiem dalekosiężnego obiektywu fotograficznego celować w każdego plażowicza oddalonego choćby i o kilka kilometrów.
Greenwald pisze, iż rozwój technologii umożliwił realizację takiej inwigilacji, która dotąd istniała tylko w wyobraźni autorów powieści science-fiction. I nic nie pomoże wkładanie telefonów komórkowych do zamrażalnika, bo urządzenie podsłuchowe czy kamera może znajdować się choćby w okularach, które nosimy na własnym nosie, tak jak urządzenie podsłuchujące eksperta od podsłuchów w filmie „Rozmowa” F.F. Coppoli zainstalowane było w jego saksofonie. Ciekawe jest samo podejście Snowdena do problemu powszechnej inwigilacji, o której dowiedzieliśmy się z jego przecieków o systemie PRISM. Snowden liczył na to, że szok jaki wywoła ujawnienie tego faktu zapewni wsparcie potrzebne do budowy sprawiedliwszego Internetu.
To było optymistyczne założenie, jednak realia są takie, że inwigilacja trwa nadal, a nawet zatacza coraz szersze kręgi, czego dowodem są nagrania ujawnione przez WPROST w polskiej aferze podsłuchowej. Trzeba się raczej pogodzić z tym, że będziemy stale szpiegowani w Internecie, że będziemy podsłuchiwani przez służby, detektywów, żony, mężów, sąsiadów, kolegów, itd. Przykładem może być rozmowa nagrana przez Piotra Nisztora, kiedy dziennikarz słucha i jednocześnie „podsłuchuje” swojego kolegę (byłego przyjaciela?). Przyznam, że kiedy się o tym dowiedziałem, to poczułem się nieswojo, bo sam wcześniej miałem wrażenie, że moje prywatne wypowiedzi nagrywał pewien zapobiegliwy kolega bez mojej zgody. Jeśli ta tendencja (nagrywanie każdego, bo to się może kiedyś przydać) będzie się rozwijać, to grozi nam, że rozmówcy zaczną unikać dziennikarzy. Nagrywanie wszystkich przez wszystkich stanie się nową formą życia społecznego, w którym nieufność odgrywać będzie zasadniczą rolę. Tylko, czy takie społeczeństwo przetrwa? Na wzajemnej nieufności ludzi do siebie budowała swe imperia władza totalitarna, ale – jak pokazuje historia – one też upadły. Jeśli zamienimy się w cyfrowe cyborgi, szyfrujące swoje e-maile protokołami kryptograficznymi, jeśli będziemy ukrywać swoją tożsamość, by nie być rozpoznawalnymi w sieci (co jest już powszechną regułą), to w jaki sposób będziemy prowadzić debatę publiczną? Oczywiście, nie będzie to możliwe. Paradoksalnie rozwój najbardziej demokratycznego ze wszystkich dotychczasowych środka porozumiewania się ludzi ze sobą może zamienić się w najbardziej opresyjne narzędzie przemocy komunikacyjnej.
Afera PRISM pokazała, że służby wywiadowcze (ale nie tylko one, bo i wszelkie instytucje rządowe, organizacje, firmy handlowe, itp.) mogą mieć o nas wszelkie dane, czyli treść naszych esemesów i e-maili, zapisy czatów i wszelkich lajków, itd. Każdym kliknięciem w sieci zdradzamy nasze lokalizacje i poglądy. Afera podsłuchowa pokazała, że podsłuchują nie tylko służby obywateli, ale też obywatele zaczęli podsłuchiwać służby. Role się odwróciły. Demokracja zatoczyła koło i zaczyna przypominać totalitaryzm. Trudno mi więc zgodzić się z Erykiem Mistewiczem, że w naszej nieograniczonej fascynacji technologią opamiętaliśmy się i zaczynamy mądrzej, bo od człowieka. Wydaje się, że powrót do tak zwanego człowieczeństwa musiałby być ucieczką od Internetu, a na to w dobie rozwiniętych technologii może już być za późno.
Co nas więc czeka? Albo zgodzimy się na powszechne szpiegowanie, albo wycofamy do symbolicznego lasu, i podobnie jak bohaterowie filmu „Fahrenheit 451” zaczniemy uczyć się od nowa starych metod zapamiętywania i codziennej dwustronnej pozainternetowej komunikacji, opartej na wzajemnym zaufaniu. Jeśli tego nie uczynimy, to powróci stara teoria Hobbesa w nowej szacie: dawna forma walki wszystkich ze wszystkimi przyjmie kształt powszechnej, wielostronnej inwigilacji.
Marek Palczewski
7 sierpnia 2014