Obserwując polską rzeczywistość medialną w ciągu ostatnich lat stałem się zdecydowanym pesymistą, dlatego u progu nowego roku przewiduję: lepiej w mediach nie będzie, ale zawsze może być trochę gorzej. Choć, zgoda, jest w tym stwierdzeniu trochę efekciarstwa, bo niektóre bardzo złe rzeczy chyba się jednak nie zdarzą, ale cieszyć się tym możemy nieco na zasadzie radości z wyprowadzenia z mieszkania kozy, jak w znanym szmoncesie.
Trzeba przy tym zaznaczyć, że jakkolwiek chcielibyśmy, aby było inaczej, los polskich mediów jest ściśle powiązany z polityką, bo przecież znaczna ich część jest na „wojnie”. Niemała armia wojowników to media publiczne, a te są w Polsce poddane bardzo głębokiej politycznej kontroli. Na podstawie moich doświadczeń i wiedzy, zebranych w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy, mogę śmiało stwierdzić, że poziom tej kontroli i uzależnienia zdecydowanie przewyższa europejską średnią.
Co będzie nadal obecne (a nie jest dobre) lub czego będzie więcej?
Mobilizacja spowodowana cyklem wyborczym przełoży się niechybnie na media. Więcej więc będzie wzmożenia, wsobności, powtarzania propagandowych frazesów zamiast próby podjęcia jakiejkolwiek dyskusji wykraczającej poza rytualne okładanie się bejsbolami. Nie wygląda na to, żeby polityczny plan – o ile faktycznie istnieje i ma spójną postać – przesterowania partii rządzącej częściowo w stronę centrum miał jakiekolwiek przełożenie na główne programy informacyjne TVP i nie zakładałbym, że się to zmieni. Chyba że wynik wyborów do PE bardzo PiS rozczaruje, a jako przyczyna kolejny raz zostanie wskazany ton telewizji „publicznej”. Z pewnością wielokrotnie będą się pojawiać spekulacje o odejściu Jacka Kurskiego, ale gdyby policzyć, ile razy takie zapowiedzi po Warszawie krążyły, prezes TVP pobiłby pod tym względem niegdysiejszych lub wciąż trwających na stanowiskach rekordzistów, takich jak Witold Waszczykowski czy Krzysztof Tchórzewski. Nikt już więc do tych pogłosek nie przykłada wagi.
Media tożsamościowe, o których szkodliwości pisałem na portalu SDP, staną się jeszcze bardziej tożsamościowe, odsądzanie oponentów od czci i wiary będzie w nich jeszcze intensywniejsze, a metody utwierdzania odbiorców w tym, że mają absolutną rację i nie warto rozważać żadnych wątpliwości, będą jeszcze prymitywniejsze. Żeby było jasne: odnosi się to do obu stron sporu, bo obie strony mają takie właśnie media w swoich armiach.
Z drugiej strony może się okazać, że znużenie sporej grupy odbiorców takim przekazem będzie narastać i będzie to coraz bardziej widoczne w statystykach oglądalności i czytelnictwa, a wygrywać zaczną na tym media, które będą potrafiły rozszczelniać swoje bańki i pokazywać, że można inaczej. Pisałem na portalu SDP o ciekawym przypadku „Tygodnika Powszechnego”. Innym zyskującym może być choćby „Dziennik Gazeta Prawna”. W znacznie węższym kręgu może się okazać, że rozdyskutowanej publicystyki część ludzi zacznie szukać nie w z góry zdefiniowanych co do linii tygodnikach, ale na portalach think-tanków takich jak „Nowa Konfederacja” czy Klub Jagielloński. To ostatnie zjawisko na większą skalę pojawi się może jeszcze nie w 2019 roku, ale w ciągu najbliższych lat.
Ogółem – nie spodziewajmy się wysubtelnienia przekazu. Wobec politycznego wyzwania medialne armie stawią się karnie do boju i będzie to bój brutalny i krwawy. Prawdziwa medialna rzeźnia.
Czego nie będzie?
Nie będzie ani repolonizacji, ani dekoncentracji mediów, i to niezależnie od wyniku wyborów do PE (niektórzy zakładali, że ruch w tej sprawie będzie zależeć od nowego układu sił w UE). To projekty tak ryzykowne politycznie, tak trudne do obrony przed obiekcjami naszych zagranicznych sojuszników – obiekcjami natury i biznesowej, i politycznej, czyli dotyczącymi wolności słowa – że rządzący nie będą próbować ich realizować. Dodatkowo jako ostrzeżenie coraz wyraźniej będzie funkcjonować przypadek węgierski, czyli skupienie w jednej grupie medialnej zdecydowanej większości węgierskich mediów, ewidentnie już ograniczające swobodę medialnej dyskusji na Węgrzech.
Co może być, ale nie musi?
Mogą się pojawiać nowe pomysły, raczej niesprzyjające swobodzie pracy dziennikarzy. Gdzieś w tle tkwi wciąż świadomość, że potrzebne jest całkiem nowe prawo prasowe. Przyglądając się jednak temu, jak tworzona jest od paru lat nowa legislacja, może lepiej, że dziś go nie ma i może trzeba sobie życzyć, żeby go nie było. Mało zresztą prawdopodobne, żeby rządzący zabrali się za tak drażliwy temat tuż przed wyborami.
Mogą jednak wrócić pomysły dotyczące uregulowania, a tak naprawdę skrępowania pracy dziennikarzy w Sejmie. W szczególności po jesiennych wyborach, gdyby wygrał je PiS, choć może to zależeć od tego, kto zostałby nowym marszałkiem Sejmu. Obecny bowiem dziennikarzy nie lubi i wielokrotnie dawał temu wyraz. Wypada natomiast wątpić, czy po raz drugi przedstawiciele mediów byliby w stanie i chcieliby wspólnie się takim ograniczeniom przeciwstawić.
Co będzie obserwowane?
Na początku roku – na pewno los Radia Zet. Jeżeli, jak się dziś najczęściej mówi, radio kupi Fratria, ten zakup i jego konsekwencje dla radia i całego rynku medialnego będą obserwowane i analizowane szczególnie wnikliwie. Po pierwsze – przedmiotem sporu będą z całą pewnością warunki i powody, dla których ten zakup mógłby zostać skredytowany przez bank z udziałem skarbu państwa. Po drugie – analitycy będą się przyglądać, czy sam fakt, że radio, kojarzone dotąd raczej z odmienną opcją polityczną, zostałoby kupione przez przedstawicieli „drugiej strony”, oznaczałby automatycznie utratę części słuchaczy, nawet gdyby jego ramówka nie została ani trochę zmieniona. A jeśli zostałaby zmieniona zgodnie z nową linią polityczną – czy będzie to miało wpływ na słuchalność i zainteresowanie reklamodawców.
Druga sprawa to mechanizm dystrybucji prasy i skutki przejęcia Ruchu przez konsorcjum spółek skarbu państwa. O potencjalnych zagrożeniach, jakie mogą z tego wyniknąć, również pisałem na portalu SDP. Zarazem jakieś rozwiązanie problemu dystrybucji prasy jest dla części wydawców sprawą życia i śmierci, a dla pozostałych kwestią co najmniej bardzo istotną.
To będzie dla mediów ciężki rok, a szczególnie trudny dla tych, którzy chcą po prostu uprawiać uczciwe dziennikarstwo i niezależną publicystykę. Cóż, może musi być jeszcze gorzej niż jest, żeby w końcu było lepiej.
Wiem, oklepana fraza to słabe zakończenie. Ale to w końcu tekst na nowy rok. Poudawajmy, że jest gdzieś choćby ślad optymizmu.
Łukasz Warzecha