W swojej analizie porównującej na portalu SDP „Fakty” TVN i „Wiadomości” TVP Marek Palczewski (czytaj tutaj - przyp. sdp.pl) zauważył, że programy te lekceważą tradycyjne podziały wypowiedzi dziennikarskiej na informację i publicystykę. To prawda. Za moich czasów, choć owo pomieszanie już występowało, to jednak adeptom naszego zawodu kładło się do głowy, że jest to zjawisko naganne, nieuczciwe, nie pozwala bowiem odbiorcy odróżniać faktów od opinii. Dziennikarz może oczywiście - wywodziło się wówczas - to nasze prawo czy wręcz obowiązek, komentować podane przez siebie informacje (fakty), ale musi swój komentarz wyraziście oddzielać od podawanych wiadomości.
Nadeszła era Internetu i wszystkie dawne kanony wszelkiej twórczości, nie tylko dziennikarskiej, jak przewidywał i przepowiadał w latach sześćdziesiątych Marshall McLuhan, poszły do lamusa.
Toteż wydaje mi się, że Palczewski niewłaściwym pytaniem rozpoczął pisemną relację ze swych dociekań medioznawczych: „która stacja (z wybranych przezeń –J.W.) uprawia propagandę, a która jest obiektywna?” Po pierwsze, słowo ostatnie jest niewłaściwe, albowiem nic, co postrzegamy i tworzymy, nie jest obiektywne w ścisłym, filozoficznym tego słowa znaczeniu. Nasza twórczość umysłowa może natomiast być intencjonalnie bezstronna lub świadomie stronnicza. W tym drugim wymiarze nazywa się propagandą. Po drugie, każda stacja uprawia propagandę, co zresztą w swych wywodach stwierdza Palczewski. Tak samo jak niemal wszystkie dzienniki. Skończyły się czasy tzw. serwisów informacyjnych i w mediach drukowanych, i elektronicznych; no, może jedynie w radio pozostały ich smętne rudymenty… .
Palczewski wie o tym, posłużył się nawet określeniem „propaganda informacyjna”. Pół wieku temu ówcześni prasoznawcy (bo „medioznawstwo” nie było jeszcze w użyciu ani powszechnym, ani naukowym) Irena Tetelowska, Walery Pisarek, Mieczysław Kafel byliby wzburzeni tym w ich przekonaniu nadużyciem semantycznym. Dzisiaj jednak Palczewski ma rację zaliczając ów kuriozalny (50 lat temu) desygnat do rodzajów wypowiedzi dziennikarskiej, bo nią dzisiaj może być wszystko, byle byłoby upublicznione. W praktyce dziennikarskiej nie da się w prasie, radio czy tym bardziej telewizji oddzielić faktografii od publicystki, publicystyki od propagandy, propagandy od … indoktrynacji.
Sednem publicystyki jest bowiem propaganda, każdy autor tekstu publicystycznego stara się przekonać odbiorcę o słuszności głoszonych poglądów; inaczej: propaguje swe przekonania, uprawia więc propagandę. A jeśli permanentnie publikuje w różny, formalnie odmienny sposób, te same opinie – to jego publicystka służy indoktrynacji.
Indoktrynacja to już współcześnie mutacja propagandy. Telewizja państwowa (nazywana niefortunnie narodową) nieustannie zachwala „dobrą zmianę”; nawet odbiorcom akceptującym ową „dobrą zmianę” ten slogan kojarzy się, z powodu częstotliwości swej artykulacji, z „propagandą sukcesu” Edwarda Gierka (mówiąc złośliwie, na uboczu, która materializowała się m.in. wprowadzeniem w 1977 r. kartek na cukier….). Ale przynajmniej dziennikarze nieustannie chwalący „dobrą zmianą” mają (na razie? ) bez liku faktów ukazujących prawdziwość tego sloganu.
Lecz często dziennikarze i politycy nieprzychylni obecnemu rządowi posługują się w swej indoktrynacji insynuacjami. Bo jeśli w dzienniku „Rzeczpospolita” (18 września br.) były prezydent Bronisław Komorowski twierdzi „zastanawiające, że prezydent Duda tak długo czekał na zaproszenie do Białego Domu” i nie wyjaśnia, jak długo i dlaczego jest to „zastanawiające” albo w tym dzienniku dwa dni później Michał Szułdrzyński powtarza cudze, niekonkretne, powiedziałbym, mgławicowe opinie i nie wskazuje ich źródeł: „Duda to polityk niedojrzały, który nie tylko nie został potraktowany serio przez Trumpa, ale sam zachował się kilka razy dość infantylnie” – to to już nie są nawet indoktrynacje, to insynuacje. Pisząc to może odkrywam niewyjaśnione znaczenie owej „propagandy informacyjnej” Marka Palczewskiego?
Indoktrynacja, jak każda propaganda, od której ta pierwsza różni się bodaj tylko częstotliwością, natarczywością i nachalnością przekazywania opinii, może służyć i dobru, i złu. Złu, kiedy przekazuje odbiorcom wiadomości ogólne, nieuzasadnione. Dobru, gdy wyperswaduje, że np. program „500 plus” jest dobrem społecznym.
Jest wszelako w naszych mediach jeszcze jeden rodzaj indoktrynacji - najskuteczniejszy. Nazwałbym go paradoksalnie „propagandą informacji przemilczana” lub „informacją wyselekcjonowaną”, stosowaną ze szczególnym upodobaniem przez lewicę. Przykład z najaktualniejszego przeżywania naszej współczesności: film „Kler” ma klakę medialną niczym arcydzieło. Tymczasem o dwóch filmach ewokujących dzieje Dywizjonu 303 ledwie w mediach, małe wzmianki, a są przecież doskonale zrobione. Wyrzucone jednak poza obręb szerokiego zainteresowania opinii publicznej - czy dlatego że tchną patriotyzmem, bohaterstwem, religijnością?
Ustawiczne, nachalne milczenie w mediach o tym, co ważne w życiu publicznym, to majstersztik „propagandy informacyjnej”- indoktrynacji…
Jacek Wegner