Do zawodu dziennikarza trafiłeś w sposób nietypowy. Ukończyłeś liceum drukarstwa, później studia politechniczne, otworzyłeś firmę wydawniczą. Na koniec zacząłeś redagować i wydawać magazyn „ROBB+MAGGazin”. Czy mając takie doświadczenia zawodowe inaczej patrzysz na dziennikarstwo niż ludzie wchodzący do niego po studiach dziennikarskich i pracy w redakcji?
Robert Błaszak: To specyficzne doświadczenie daje mi ogląd dziennikarstwa „z boku”. Jestem pozbawiony stereotypów, którymi mógłby kierować się dziennikarz, nazwijmy go „zawodowy”. Nie mam standardowego warsztatu dziennikarskiego, bo nikt mnie tego nie uczył. To co robię, robię niejako intuicyjnie. Jestem otwarty, pozbawiony dziennikarskiej rutyny. Nie miałem okazji by ją w sobie wyrobić. Nie wiem jak wygląda od wewnątrz praca standardowej redakcji, jak wyglądają tam układy między szefami a dziennikarzami, między członkami redakcji.
Czy to, że dochodziłeś do funkcji redaktorskiej poznając wcześniej niejako „od dołu” cały warsztat i proces drukarsko-wydawniczy sprawia, że masz inne podejście do pracy dziennikarza?
Rozpoczynałem od obsługi maszyn drukarskich, składu komputerowego, przygotowywania publikacji. Byłem drukarzem, chyba nie jedynym, który czytał to co drukuje. Potem zacząłem przygotowywać publikacje na tematy związane z różnymi kulturami, z którymi spotykamy się na Dolnym Śląsku. Uczę się cały czas, to jest proces.
Czy pamiętasz impuls, który spowodował, że zacząłeś wydawać swój periodyk?
Kiedy założyliśmy drukarnię, to jedno z pierwszych zleceń pochodziło z Uniwersytetu Wrocławskiego. Była to seria „Wiedza o kulturze”, bardzo ciekawe tomy. Przypadkowo trafił do nas też Musa Czachorowski, wydawca pism polskich Tatarów. Zacząłem się tym interesować. Dolny Śląsk jest szczególnym regionem. Mimo, że mieszka tu polska większość, w przeważającej mierze katolicka, to jest tu dużo, więcej niż w innych częściach Polski, przesiedleńców z różnych stron. To sprawia że jest to region kulturowo i etnicznie wielobarwny. Wrocław jest też miastem ekumenicznym – działa tu jedyna w swoim rodzaju Dzielnica Czterech Wyznań. Zauważyłem, że nie ma tu pisma o tematyce wielokulturowości, opisującego tę różnorodność. Starałem się wspomnianą tematyką zainteresować kilka osób, ale nic z tego nie wyszło. Dlatego sam, w 2013 roku zacząłem wydawać takie pismo.
Wychodziła już wtedy od wielu lat „Ziemia Kłodzka”…
Tak, ale jej tematyka jest ograniczona do Ziemi Kłodzkiej jako miejsca styku kulturowych wpływów polskich, czeskich i niemieckich. To jest pismo trójjęzyczne. Jest ono ciekawe. Mnie jednak interesowała szersza perspektywa.
Z opisanym wyżej doświadczeniem trafiłeś do SDP. Dołączyłeś do tej większości nowych członków Oddziału Dolnośląskiego przyjętych po roku 1989, którzy wywodzą się z pism lokalnych, pozawrocławskich i z pism tematycznych, spoza głównego nurtu dziennikarstwa. Dlaczego SDP jest na Dolnym Śląsku atrakcyjne dla tych ludzi?
Nie wiem jak jest w Warszawie, to duży oddział i tam może być inaczej. U nas znanym dziennikarzom wydaje się, że stowarzyszenie nie jest im do niczego potrzebne. Dlatego nie widzą potrzeby przystępowaniu do SDP. Dziennikarze z mniejszych miejscowości, którzy przychodzą do stowarzyszenia, potrzebują legitymacji SDP w celu ochrony i prestiżu. W małych miejscowościach dziennikarze poddani są bardzo dużej presji ze strony miejscowych władz i donatorów prasowych wydawnictw. Gdzieś tutaj jest rola SDP, aby ich bronić. To wyznacznik czasu. Praca w wielkich koncernach jest inna.
Od trzydziestu lat, po przełomie 1989 roku, jak mantra pojawia się temat młodych dziennikarzy, którzy nie garną się do stowarzyszenia. Jak sądzisz, dlaczego?
Chciałem o tych sprawach porozmawiać z władzami wrocławskiego oddziału SDRP, ale wydaje mi się, że u nich jest tak samo. Nie wiem czy idea stowarzyszeń zawodowych pomału nie wygasa? Ponieważ nie jest to najlepsza forma organizowania się. Jestem w SDP od kilku lat, więc nie mam długich obserwacji. Widzę, kto w SDP jest aktywny. Jeśli młody człowiek, który pracuje, ma dużo obowiązków, rodzinę, widzę to też po sobie, chce jeszcze poświęcić czas na działalność w SDP, to jest to duże obciążenie. Przecież jeśli ktoś przychodzi do SDP, to po to, aby działać.
Być może stowarzyszenie jako forma organizacji to przeżytek. Ale czy jakakolwiek forma organizacji społecznej nie jest dzisiaj przeżytkiem? Czy inne formy organizacji: syndykat, czy związek zawodowy, nie są także przeżytkiem? Czy to nie wynika z ducha czasu? Z tego, że jakakolwiek sformalizowana organizacja nie pociąga młodych ludzi. Żyjemy w świecie gdzie dominuje skłonność do indywidualizmu i osobności, a nie do wspólnotowości.
Może mamy do czynienia z takim wahadłem, odbiciem od często wcześniej narzucanej wspólnotowości, w kierunku indywidualizmu i osobności. Obecnie częściej komunikujemy się szybko i sprawnie przez smartfon czy internet. Media społecznościowe i internet spowodowały, że ludzie rzadziej się spotykają. Dla wielu młodych stowarzyszenie z tych powodów jest przeżytkiem. Na pewno internet i media społecznościowe powodują alienację. Łatwiej jest nam dziś rozmawiać przez ekranik niż bezpośrednio, twarzą w twarz.
Kiedy rok temu (w trakcie trwania kadencji) zostałeś wybrany prezesem oddziału to zadeklarowałeś, że chcesz przyciągnąć do SDP młodych ludzi i zaktywizować działalność oddziału. Nie chodzi tu o rozliczenia, a o podsumowanie – jak chcesz to robić, mając już pewne praktyczne doświadczenia z minionego roku.
Rok to jednak mało czasu, tym bardziej, że nie mogłem w pełni poświęcić się pracy w SDP. Nie chodzi o to, że chciałbym się tłumaczyć. Myślałem o tym, aby zaagitować do SDP na studiach dziennikarskich, bo warto. Druga rzecz – stowarzyszenie powinno być widoczne. Chciałem to zrobić w środowisku uniwersyteckim. Doprowadziłem do objęcia przez SDP patronatu nad dużą międzynarodową konferencją naukową. Myślę też o takich konferencjach, w których biorą udział młodzi naukowcy. Pierwszy wyjazd członków oddziału będzie wkrótce do Kudowy-Zdroju. Chcemy poznać tamtejsze aktywne środowisko, stamtąd zresztą mamy kilku członków. To jedyny taki ośrodek poza Wrocławiem. Tu, we Wrocławiu dostrzegam pewną bierność członków oddziału. Nie uda się go ożywić jednoosobowo.
Dużo mówiliśmy o dziennikarzach spoza Wrocławia. Jak chcesz zainteresować stowarzyszeniem dziennikarzy wrocławskich, aby Oddział Dolnośląski SDP nie stał się stowarzyszeniem dziennikarzy prasy lokalnej?
Teraz mamy specyficzny czas. Społeczeństwo, także społeczność dziennikarska, jest bardzo podzielona. Na pewno jako SDP mamy dużą siłę przyciągania, możemy np. przyciągnąć dziennikarzy katolickich. Dwoje przyjęliśmy, wiem że są następni kandydaci. Chciałbym jednak, aby nie był to jedyny kierunek dopływu członków. Zależy mi na tym, aby przychodzili do nas dziennikarze z różnych mediów, z różnych środowisk. Tutaj jest kłopot. Nie twierdzę, że stowarzyszenie jest sprofilowane politycznie, ale znam głosy naszych członków, którzy uważają że SDP jest za blisko obecnie rządzącego obozu, że jest za blisko władzy. To nie jest dobre dla stowarzyszenia. Ono powinno być neutralne – wtedy chętniej wstępowaliby do niego dziennikarze o różnych rodowodach i poglądach. Każdy dziennikarz ma poglądy, lecz stowarzyszenie powinno być ponad podziałami i łączyć, by zniwelować te różnice. Dziennikarz nie powinien brać udziału w manipulowaniu społeczeństwem w żadną stronę, w propagandzie sterowanej politycznie (choć chyba od zawsze tak się dzieje).
Czy będziesz kandydował w najbliższych wyborach?
Myślę, że tak. Sądzę, że mimo trudnych czasów mam w SDP coś do zrobienia.
Rozmawiał Rafał Bubnicki